Ręcznie rysowane filmy animowane z piękną muzyką, to jest to. Szkoda, że już takich nie robią...
Moje ulubione:
"Król lew" - klasyk. Moja koleżanka miała go nagranego na kasecie video. Oglądałyśmy z kilkanaście razy. Do tej pory uwielbiam.
"Beauty and the Beast" - piszę po angielsku, bo oglądałam po angielsku. Bestia jest cudny, ale wolę go w "zwierzęcej" postaci.
No i film został nominowany do Oscara w kategorii "Najlepszy Film". Samo to już o czymś świadczy. A przegrał z "Milczeniem owiec" więc zupełnie niema się czego wstydzić.
"Mulan" - to oglądałam z dubbingiem. I nie żałuję. Stuhr i jego "Mushu, ty geniuszu" - bezbłędne.
"Tarzan" - tu się pochwalę tym, że oglądałam w trzech wersjach: polskiej, angielskiej i włoskiej. W dwóch ostatnich śpiewał Collins, więc ode mnie spory plus.
"Little Mermaid" - lubię tę baśń, więc polubiłam i film, choć być przycukrzony. Ale tak to już musi być. Poza tym Eric był chyba jedynym disney'owskim księciem, który mi się podobał.
"Hercules" - Megara i Hades [Woods genialny!]. Tyle w tym temacie.
No i na koniec coś nie od Disney'a
Anastasia - bardzo, bardzo lubię. Dimitri podbił moje serce. Serio, ten koleś jest niewyjęty. Polecam.