Wróć   HPN.pl > Strona > O stronie i forum

Odpowiedz
 
Narzędzia tematu Wygląd
Stary 08-22-2011, 11:02   #1
Smierciojadek
Super Moderator
 
Smierciojadek na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Apr 2007
Posty: 1,813
Domyślnie KONKURS - recenzja Insygniów Śmierci: część II

I miejsce - Joy

Światowy fenomen, epicki finał, spektakularny koniec… To tylko jedne z wyrażeń, które stale pojawiają się w kontekście ostatniej odsłony przygód Harry’ego Pottera. Można postawić pytanie: czy nie ma w nich przesady? Czym tak naprawdę jest film, który jeszcze przed powstaniem stał się legendą? Czy to „tylko” bajka dla dzieci, czy może dojrzały, intrygujący obraz? Zapewne nie ma jednej, prawidłowej odpowiedzi. Zaryzykuję jednak twierdzenie, że „Harry Potter i Insygnia Śmierci: część II” to godne zwieńczenie niesamowitej sagi, którą pokochały miliony. Plakaty z wizerunkiem bohaterów i słowami „To już koniec” zwiastują prawdziwą kinową ucztę, na którą wielu czekało od lat. Bowiem to już 10 lat mija od premiery „Kamienia Filozoficznego”, pierwszej filmowej części o Chłopcu, Który Przeżył. A 14 od premiery jej literackiego pierwowzoru, od którego wszystko się zaczęło. Magiczne uniwersum stworzone przez brytyjską pisarkę Joanne Rowling chyba na trwałe zapisało się na kartach historii.
Film Davida Yatesa rozpoczyna się w momencie, w którym przerwano akcję poprzedniej części. Harry (Daniel Radcliffe) wraz z najlepszymi przyjaciółmi, Ronem (Rupert Grint) i Hermioną (Emma Watson), kontynuuje misję zniszczenia horkruksów Lorda Voldemorta (Ralph Fiennes). W tym celu trójka bohaterów, przy pomocy goblina Gryfka (Warvick Dais), włamuje się do Banku Gringotta. To dopiero początek przygód, bowiem wkrótce przyjaciele będą zmuszeni udać się do Hogwartu, słynnej Szkoły Magii i Czarodziejstwa. To tam właśnie dojdzie do ostatecznej konfrontacji Dobra ze Złem. Wiekowe mury uczelni staną się świadkiem bitwy, jakiej czarodziejski świat jeszcze nie widział. Osobistą walkę stoczą też sami bohaterowie- ze swoim strachem, lękiem, z przeznaczeniem.
Scenarzysta Steve Kloves musiał sprostać trudnemu zadaniu- zadowolić miliony czytelników, którzy z wypiekami na twarzy oczekiwali przeniesienia swojej ukochanej powieści na ekran, a jednocześnie zapewnić, aby historia była spójna i zrozumiała dla tych, którzy książki nie czytali. Okazuje się, że wyszedł z tego obronną ręką. „Insygnia Śmierci” są wierną ekranizacją książki. Oczywiste, że nie sposób było pokazać na ekranie wszystkich wątków, niemniej wybrano te najważniejsze, zachowując ciągłość historii i oddając jej sedno. Wersja Klovesa i Yatesa nie jest kalką wersji Rowling, a jej ciekawą interpretacją. Plusem scenariusza są także wyraziście nakreślone sylwetki postaci, z których każda nosi cechy oryginalności, a przy tym nie jest jednoznaczna, posiada i zalety, i wady (może z wyjątkiem Voldemorta, najczarniejszego charakteru serii). Należy też zwrócić uwagę na idealnie wyważoną porcję humoru i powagi. Żonglowanie żartem i patosem nie utrudnia odbioru filmu, a wręcz zapewnia widzom niezwykłą karuzelę emocji. Chwilami dowcipny, chwilami wzruszający- obraz cały czas trzyma w napięciu. Nie jest to już bowiem sielankowa opowieść dla dzieci utrzymana w tonie przygodowym- mamy tu do czynienia z momentami grozy, drastycznymi scenami i ludzkim dramatem. Jest krew, łzy i śmierć, ale też miłość i przyjaźń, czyli największa magia, którą opiewa cała seria. W istocie bowiem „Insygnia Śmierci” stanowią pochwałę takich wartości, jak właśnie miłość, przyjaźń, poświęcenie, oddanie, wierność ideałom, wiara w dobro i w drugiego człowieka. Przez ostatnie sceny filmu wybrzmiewa nadzieja, która na długo zostanie w sercach widzów. Dzieło Yatesa nie jest więc tylko świetną rozrywką, ale też wartościowym kinem z przesłaniem.
Bez zarzutu pozostaje również strona techniczna ósmego „Pottera”. W tym kontekście mocną stroną są świetne zdjęcia Eduardo Serry- raz dynamiczne, raz subtelne. Zachwyca także scenografia- malownicza sceneria Muszelki, mroczne podziemia Banku Gringotta czy też sam Hogwart, najbardziej magiczne z magicznych miejsc. Tu każdy detal został dopracowany. Na wyjątkowy klimat wpływają też kostiumy i charakteryzacja- śmierciożercy prezentują się prawdziwie złowrogo, a uczniowie Hogwartu występują w tradycyjnych, słynnych już „mundurkach”. Niesamowitą atmosferę „Insygniów Śmierci” doskonale współtworzy urzekająca muzyka autorstwa Alexandra Desplata, która umiejętnie podkreśla nastrój filmowej chwili. Wreszcie mocną stronę dzieła Yatesa stanowi znakomita obsada.
Mamy tu z resztą do czynienia z fenomenem, jakim jest niewielka ilość zmian wśród odtwórców poszczególnych ról na przestrzeni lat. A już szczególnie zaskakuje niezmienny skład głównego tria- Daniel Radcliffe, Rupert Grint i Emma Watson od początku do końca wykreowali postacie Harry’ego, Rona i Hermiony, dorastając na oczach widzów. Jak wypadli w finałowej odsłonie? Jak najbardziej pozytywnie. Młodym aktorom należą się oklaski, ponieważ w znakomitym stylu sprostali trudnemu wyzwaniu. Widać wyraźnie, jak wiele nauczyli się przy pracy nad poprzednimi częściami magicznej produkcji. Zaowocowało to dojrzałą, bardzo dobrą grą. Radcliffe z niepewnego swoich mocy małego czarodzieja przeistoczył się w odważnego młodzieńca. Doskonale oddał emocje targające Harrym. Z kolei Watson bardzo dobrze wypadła w roli bystrej Hermiony. Prawdziwą przyjemnością jest także oglądanie żywiołowego Rona w wykonaniu Grinta. Należy też wspomnieć takie nazwiska, jak: Tom Felton, Evanna Lynch, Matthew Lewis, James i Oliver Phelps- również ci przedstawiciele młodego pokolenia wykreowali wyraziste postacie, czyniąc ze swych drugoplanowych ról prawdziwe perełki. W tym gronie zdecydowanie najsłabiej wypada Bonnie Wright. Jej Ginny prezentuje się dość blado, brak jej temperamentu i owej iskry, która skrzy się w kreacjach jej kolegów.
Oklaski należą się jednak również „dorosłej” części obsady. Na planie „Harry’ego Pottera” spotkało się wiele znakomitości z aktorskiego światka, które swą grą wspaniale uszlachetniły obraz. I tak Ralph Fiennes doskonale sprawdził się w roli głównego antagonisty tytułowego bohatera. Lord Voldemort przeraża, ale i fascynuje. Również poplecznicy Czarnego Pana tworzą malownicze grono- szaleńcy, złoczyńcy, mordercy… Wśród nich na wyróżnienie zasługuje Helena Bonham Carter jako demoniczna Bellatriks Lestrange. Co ciekawe, aktorka najlepiej zaprezentowała się w sekwencji, w której Hermiona po wypiciu eliksiru przeistacza się w Bellatriks. Helena tak genialnie oddała mimikę i gestykulację Emmy, że widz w którymś momencie zaczyna się zastanawiać, czy może jednak nie jest to panna Watson ucharakteryzowana na Bellę. Znakomitą kreację stworzyła również Maggie Smith. Profesor McGonagall w wykonaniu tej wielkiej damy kina wydaje się być żywcem wyjęta z kart powieści- odpowiednio surowa, odważna, a jednocześnie wrażliwa i z przebłyskami poczucia humoru. Nie sposób nie wspomnieć o Alanie Rickmanie, którego tajemniczy, popękany emocjonalnie Severus Snape to jedna z najlepszych ról w sadze. Aktor potwierdził swoją klasę, idealnie oddając charakter i stan wewnętrzny Snape’a. Widzowi udzielają się jego uczucia. Na pochwałę zasługuje też Michael Gambon, który stworzył bardzo wiarygodną sylwetkę mentora Pottera, Albusa Dumbledore’a. Wreszcie warto zwrócić uwagę na całą gamę świetnych, dalszoplanowych ról, w których błyszczą Julie Walters, Robbie Coltrane, Jason Isaacs, David Thewlis, Gary Oldman, Warvick Davis, John Hurt, Jim Broadbent, David Bradley czy Emma Thompson. W istocie świetna obsada stanowi mocny punkt czarodziejskiej serii, a w finałowej odsłonie widać wyraźnie, że każdy wzniósł się na wyżyny swoich aktorskich możliwości, co dało widzom plejadę niezapomnianych, wyrazistych filmowych kreacji.
Magiczna seria o Harrym Potterze to niezwykła, urzekająca opowieść, skrząca się emocjami, jakich nie sposób ugasić. Jej ostatni odcinek to dojrzałe, piękne, mądre kino, które, niczym wisienka na torcie, powinno zadowolić każdego potterowego łasucha. Warto przy tym zauważyć, że „Insygnia” są filmem raczej dla fanów- trudno sobie wyobrazić, aby na seansie dobrze bawiła się osoba, która nie zna wcześniejszych części- czy to filmowych, czy to książkowych. Powód jest prosty- mnogość wątków tworzy sieć, w której odnajdą się tylko osoby zapoznane z serią. Wśród nich można wyróżnić przedstawicieli tak zwanego „pokolenia Pottera”. To ludzie, którzy dorastali wraz z kolejnymi częściami sagi. To ludzie, dla których ostatnie 10 lat było magiczną dekadą, pełną czarów i przygód. To ludzie, którym historia Harry’ego na zawsze pozostanie w sercach niczym najpiękniejsza baśń. Bo przecież, jak powiedział Ryszard Kapuściński, „dzieciństwo jest jedyną porą, która trwa w nas całe życie”. Na uroczystej premierze filmu w Londynie wielu fanów mówiło: „Jestem ze światem Harry’ego od lat i dziś chcę powiedzieć jego twórcom: dziękuję”. „Insygnia Śmierci” są zaś podziękowaniem twórców dla tych wszystkich, którzy wytrwali z Harrym aż do końca.

Ostatnio edytowane przez Smierciojadek : 08-22-2011 o 12:17.
Smierciojadek jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 08-22-2011, 12:16   #2
Smierciojadek
Super Moderator
 
Smierciojadek na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Apr 2007
Posty: 1,813
Domyślnie

II miejsce - Konrad Kamiński

„Harry Potter i Insygnia śmierci: część II” ostatnia, ósma filmowa odsłona swoistej telenoweli dużego ekrany. Nim przejdę do serca recenzji, należy chyba uprzednio przyjrzeć się temu, co było przed i będzie po tym dwuipółgodzinnym seansie. Największy bohater ostatnich dekad literatury dziecięcej, właśnie odchodzi, ale czy tak naprawdę kiedykolwiek odejście? Każdy dziennik, tygodnik, magazyn publicystyczny jak i rozrywkowy zamieścił na swoich stronach przynajmniej jeden artykuł o Harrym. O fenomenie książki, Rowling, filmów. Do tej pory powstało wiele prac naukowych poświęconych temu szaleństwu, nie mniej publikacji i książek; każda dziedzina naszego życia w jakimś stopniu związana była z Harrym (poczynając na literaturze na filozofii i religii kończąc). I właśnie tego dnia, 15-tego lipca 2011 roku wszystko to się kończy. Kończy symbolicznie.Przed premierą na billboardach można było zobaczyć reklamę promującą ten film. Harry, Ron, Hermiona na tle Hogwartu, brudni i zmęczeni walką o szkołę spoglądający na nas, mugoli. Na dole podpis – znamienny – „15.07 to już koniec”. Nie wiem czemu, ale przypomniało mi to reklamę zbliżającego się nieuchronnie (jak mówi m.in. „Fakt”) końca świata, coś w stylu „20.12.2012 – to już koniec świata”. Może rzeczywiście tego piętnastego lipca miał miejsce koniec świata. Nie, nie naszego, mugolskiego, ale świata magii i czegoś hmm… może lepszego. Nie trudno nie zgodzić się, że seria przygód Pottera była ewenementem w czasie i przestrzeni – zrewolucjonizowała literaturę młodzieżową, trendy i stała się swoistym imperatywem naszych czasów, który zapadnie na długo w naszej świadomości. Nie dziwić się, że oczekiwania jakie osobiście wiązałem z tym filmem, były bardzo duże. Yates, który według mnie zmasakrował „Zakon feniksa” (poprzez zrobienie adaptacji książki, a nie ekranizacji) i „Księcia półkrwi” („High School musical” dla ubogich), narobił dużego apetytu poprawną „siódemką A”, jak nazywałem część pierwszą „Insygniów”. Ponadto pozostało jedynie 300 stron do zekranizowania, więc nie bałem się zbytnio o pominięcie zbyt wielu szczegółów.
Film, zgodnie z koncepcją książkową, był jedną swoistą akcją dziejącą się właściwie w dwadzieścia cztery godziny. Nie licząc początku i fragmentu na King’s Cross i Dumbledorem (o którym szerzej później) film był jednym wielkim efektem specjalnym. Ekipa od efektów komputerowych i pirotechnicy zrobili świetną robotę, dając nam półtoragodzinny spektakl na miarę 2011 roku. Tym bardziej, że zostało to jeszcze wzmocnione trzecim wymiarem, na który osobiście wyczekiwałem od „Czary Ognia”. Wszystko to spowodowało, że sceny walk o Hogwart oglądało się z zapartym tchem – właściwie to dla tego epickiego oblężenia zamku przyszedłem do kina. Pod tym względem „siedem B” okazał się majstersztykiem. Nie zdziwiłbym się, gdyby w przyszłym roku to „Harry” otrzymał Oscara za efekty specjalne (największy konkurent do tej pory – Transformers 3 – nie umywa się do tego filmu). Byłoby to świetne podsumowanie tych dziesięciu lat.
Oczywiście, nie mogło zabraknąć w filmie momentówokołohumorystycznych (jak perypetie woźnego Filcha) czy scen romantycznych (np. pocałunek Rona i Hermiony w Komnacie Tajemnic). Film, na szczęście, oszczędził nam „recapów i flashbacków” z poprzednich części;Yatesuniknął nadmiaru wspomnieć i refleksji związanych z poprzednimi częściami. Pojawiły się tylko raz, tam gdzie musiały się pojawić, a więc w myślodsiewniDumbledore’a. Niestety, nawet ja jako fan Pottera, za jakiego się uważam, miałem problemy z rozszyfrowaniem wszystkich migawek wspomnień Snape’a. Może, gdybym obejrzał film jeszcze kilka razy, bym potrafił je zidentyfikować. jednak była to scena znamienna, zarówno dla fabuły, jak i dla samego Harry’ego, gdyż dowiedział się, że po prostu musi umrzeć. Radcliffe próbował z całych sił zagrać to dobrze, jednak czułem się znowu jak na castingu do taniego filmiku, na który pojawił się „aktor” próbujący coś zagrać – z marnym wynikiem. Niestety. Rozumiem, że dziesięć lat temu, jak był przeprowadzany casting na Harry’ego, nie można było przewidzieć, jak mały Daniel w przyszłości będzie grał i co ważniejsze, wyglądał. Tak samo jak Bonnie Wright (grającą GinnyWeasley), której aparycja odstrasza nie mniej niż sklątka tylnowybuchowa.
Jednak, jeśli chodzi o grę aktorską, niektórzy spisali się świetnie. Mam na myśli przede wszystkim HelenęBonham-Carter. Kreacja, jaką stworzyła, idealnie wpasowała się w postać BellatrixLastrage. Świetna była gra Heleny w banku Gringotta, gdzie prócz wcielenia się w Belatrix, musiała także wczuć się w rolę Hermiony. Po raz kolejny pokazała, jaki świetny byłyby to film, gdyby wszyscy aktorzy mieli choć część talentu aktorskiego Heleny (tak, to do ciebie Danielu i Rupercie). Bardzo dobrze zostanie zapamiętany przeze mnie Alan Rickman, grający Severusa Snape’a. Moment jego śmierci uważam za jeden z najlepszych w całej serii – był bardziej wzruszający niż ta scena z książki – co już o czymś świadczy.
Yatesowi można zarzucić wiele, ale to co zrobił bardzo fajnego, to chwila, w której Voldemort stali naprzeciwko Harry’ego w Zakazanym Lesie. Voldemort rzuca AvadęKedarę, muzyka przyspiesza i… nagle cisza, po której Harry budzi się na King’s Cross. Ta scena to majstersztyk. Generalnie, cała bitwa o Hogwart była nakręcona nieźle, jednak nie wiem, czy to przez okulary do projekcji 3D z Multikina, czy tak było w rzeczywistości, ale czasami obraz był tak czarny, że nie wiedziałem, czy pokazywani są ludzie czy np. las. Przez co parę scen (głownie z Szmalcownikami i olbrzymami) były niewyraźne i zepsuły sumaryczną moją ocenę.
To, co uważam za wielką pomyłkę, była ostateczna bitwa między Harrym a Voldemortem w Hogwardzie. W szczególności, kiedy Harry złapał Voldemorta i rzucili się w przepaść, po czym fruwali wokół zamku, trzymając się za twarze. Jedna z nastolatek opuszczając kino po seansie skomentowała tę scenę tak: „WTF?!”. Nie można lepiej skomentować tego.Co chciał przez ten zabieg, wzięty prosto z gabinetu masażu, osiągnąć Harry? Chyba tylko chciał zrobić dobrze Sami-Wiecie-Komu. Całkowicie bez sensu scena, zresztą dodana przez scenarzystów, co potwierdza zasadę, że ten , kto próbuje przewyższyć samą Rowling, legnie na całej linii.
Osobiście czuję się zawiedzony brakiem momentu, w którym Voldemort, wracając z Zakazanego lasu z martwym Harrym, oznajmia jakoby Harry umarł tchórzliwie uciekając przez Las. Byłby to bardzo dobre podsumowanie charakteru i osobowości Voldemorta. Niestety, nie można zapomnieć o nieścisłościach. Największymi było: moment śmierci Nagini (powinna była umrzeć zdecydowanie wcześniej, ale domyślam się, że Yates chciał zrobić w ten sposób zwiększyć atrakcyjność filmu jako całego). Elementem zbędnym, zarówno dla książki jak i dla filmu (szczególnie filmu), uważam King’s Cross, tzn. projekcje w głowie Harry’ego jego rozmowy z Dumbledorem. Wiem, że zarówno Rowling jak i Yateschcieli, by w finałowej części sagi pojawili się wszyscy bohaterowie, a był to najlepszy pomysł na comebackDumbledore’a, jednak biorąc pod uwagę wszystko, uważam że jest to zbyt karykaturalne i dziecinne, jak na tak poważny film (z pewnością nie polecam go dzieciom poniżej 12. roku życia).
Reasumując, „Harry Potter i Insygnia śmierci: część II” jest bardzo dobrym filmem akcji, przepełnionym efektami specjalnymi, nakręcony jak większość obecnych produkcji w technice 3D. Nie można się przecież czepiać zbyt wielu rzeczy, bo nie można zapomnieć, że jest to ekranizacja powieści, a te nigdy nie oddają tego, co samo oczekujemy. Przecież film jest odzwierciedleniem tego, jak reżyser, producenci i scenarzyści odbierają książkę. Żeby film, będący ekranizacją, nam się spodobał, zapewne sami musielibyśmy go nakręcić; tylko wtedy spełniało by to sto procent naszych oczekiwać. Tak więc, nie czepiając się zbytnio i czując wielki sentyment do Harry’ego, jako postaci fikcyjnej jak i jako franczyzy, daję mocną czwórkę (w skali uniwersyteckiej od dwóch do pięciu).Już „Insygnia B” stały się mega sukcesem komercyjnym. W pierwszy weekend „Harry Potter i Insygnia Śmierci: Część II” zarobiły pół miliarda dolarów. Zapewne przebiją dochód „Avatara”.Ale czy to już koniec? Zdecydowanie nie. Za parę miesięcy uruchomiona zostanie wielka witryna internetowa Pottermore.com. Zapewne za dziesięć, piętnaście lat rozpoczną się prace nad remakem. Może Rowling napisze coś dalej o losach Harry’ego, powstaną kolejne parki rozrywki a la Hodgesmeade i Hogwart. Wszystko wskazuje, że Harry nigdzie się nie wybiera, a ostatni film o jego przygodach jest świetnym podsumowaniem 14 lat życia z nim. Podsumowaniem, zapewne wartym Oscara.
Smierciojadek jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 08-22-2011, 12:18   #3
Smierciojadek
Super Moderator
 
Smierciojadek na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Apr 2007
Posty: 1,813
Domyślnie

III miejsce - Alette cz.1

Łzy i wielkie pudło popcornu, czyli to, co widzowie uwielbiają. Byłam przerażona. Usiadłam na sali, miedzy dwoma chłopcami nieustannie gadającymi o imprezach i dziewczynach, a kobietą z wielką torbą chipsów, cukierków, ciastek, butlą coli i Bóg raczy wiedzieć co jeszcze. Tak, ludzie wiedzą, jak zachować się w kinie. Nic więc dziwnego, że wielu podchodziło do ostatniej już części filmów o Potterze ze swego rodzaju obawą. Kto potrafi wczuć się w ten klimat walki, śmierci, rozstania, kiedy wokół słychać szelest papierków, odgłosy przeżuwanie pokarmu, siorbanie coli i niedojrzałe komentarze. Jeśli jeszcze dostanie porysowaną parę okularów 3D - nerwica murowana.

Nie jestem krytykiem, nie mam praw do oceniania filmu jako specjalista. Przedstawiam wam wszystkim prostą, niezbyt wyszukaną opinię na temat ‘Harry’ego Pottera i Insygniów Śmierci cz.II’. Z tym, że uporządkowana i nieco przydługą.

Film ogólnie zrobił dobre wrażenie. Prawie każdy widz kino opuścił zachwycony i nawet jeśli te odczucia później zostały zweryfikowane, to nie da się ukryć, iż ‘Insygnia Śmierci cz.II’ potrafiły wciągnąć i nie zanudzały. Całość miała związek przyczynowo-skutkowy, nic nie działo się bez przyczyny. Podczas seansu nie układały się w głowie pytania typu ‘o co chodzi?’, ’co on tutaj robi?’. Każdy, kto nie miał okazji przeczytać książki JK Rowling, mógł wspaniale odnaleźć się w tej ekranizacji. Nie da się ukryć, że ‘Insygnia Śmierci cz. II’ to film o walce. Jednak w pewnych momentach reżyser trochę za bardzo upodabniał tę wojnę do tych toczonych w rzeczywistości, zapominając, iż Harry Potter to przede wszystkim świat magii i na nim trzeba się skupić. Brakowało czasami pojedynków, magicznych stworzeń włączających się do walki, roślin i specyficznych uroków używanych w obronie zamku. Film ukazywał w większym stopniu masy, ignorując tym samym tragedie czy też wyczyny jednostek. Śmierć Bellatrix Lestrange nie robiła wrażenia, a powinna (nawiasem, warto się zastanowić, co za klątwy Moly znała, skoro Bella się rozpadła). Jednak plusem wydaje się być zachowanie wielu wypowiedzi prosto z książki, które fani dzieła JKR Rowling znali na pamięć. Było to dla przykładu ‘Nie moją córkę suko’ z ust Moly Weasley jak i ‘Zostaniecie ze mną - do samego końca’ prosto ze sceny w zakazanym lesie. Wiele dialogów wymyślonych na potrzebę filmu również wypadło bardzo dobrze, jest to chociażby Minerwa oświadczająca, że zawsze chciała wezwać na pomoc zbroje w Hogwarcie czy Neville, który ma zamiar wyznać miłość Lunie. Oczywiście zdarzały się wypowiedzi niezbyt pasujące do samych bohaterów i fabuły książki. Osobiście jestem przeciwna dramatycznego - Tom, zakończmy to jak zaczęliśmy, razem! Pozbawianie majestatu Lorda Voldemorta (dotykanie go!) jest bardzo ryzykownym posunięciem i wypadło nie tyle co źle, lecz średnio.
Każdy czekał na jakąś ulubioną scenę. Wszyscy powinni się jednak zgodzić, iż tymi najbardziej znaczącymi była opowieść księcia, pojedynek Czarnego Pana z Harrym Potterem oraz ‘19 lat później’. Jeśli chodzi o śmierć Mistrza Eliksirów to ja mówię temu stanowcze - nie. Wizja reżysera zwyczajnie gryzła się z tą stworzoną przez JK Rowling. Severus Snape był człowiekiem skrytym, właściwie pozbawionym umiejętności wyrażania siebie, swoich emocji. Przez całe życie nienawidził Pottera. Moim zdaniem krótkie i bardzo powściągliwe ‘spójrz na mnie’ było bardziej wymowne niż łzy i ‘masz oczy swojej matki’. Na całe szczęście opowieść księcia zrobiono bardzo dobrze. Oczywiście można przyczepić się do kilku szczegółów, a jakże! Jest to chociażby fakt, iż Lily nie mogła powiedzieć swojemu synkowi, że jest kochany, gdyż nie miała na to czasu. Severus też nie posiadał możliwości widzieć, jak matka Harry’ego umiera. Całość jednak wzbudzała emocje i pewnie o to głównie chodziło. Moim skromnym zdaniem reżysera trochę poniosło w kreowaniu Severusa na niewinną owieczkę, ale to chyba wina samej JK Rowling. Chwila w której Snape zbliżał się do pokoju, w którym leżała martwa Lily, nawet mnie wzruszyła.
Pojedynek Wybrańca z Czarnym Panem miał swoje wady i zalety. Z jednej strony brakowało w nim tego dialogu, dość ważnego zdania wypowiedzianego przez Pottera ‘Spróbuj okazać skruchę’. Pojedynek odbył się też z dala od świadków (ciekawe w jakim celu), a Expelliarmus vs. Avada Kedavra pojawiało się nazbyt często. W dodatku triumfalna mina Chłopca Który Przeżył po zniszczeniu Lorda Voldemorta wyglądała po prostu fatalnie. Wielu nie przypadł do gustu fakt, iż Tom Riddle rozpadł się, zamiast paść martwy na ziemię, aczkolwiek ja uważam to za dobre posunięcie. W pewnym sensie liczyłam, że największy czarnoksiężnik w ciągu ostatnich dziesięcioleci zostanie pokonany w bardziej mroczny i spektakularny sposób niż w książce. W filmie mamy też naprawdę widowiskowy pokaz umiejętności Voldemorta. Moment w którym Harry uciekał przed Czarnym Panem, a ten rzucał w niego przeróżnymi klątwami, był naprawdę ekscytujący. Mnie osobiście podobał się wyraz twarzy Voldemorta (zwłaszcza jego oczy) na kilka chwil przed śmiercią.
Epilog należał chyba do największych zagadek. Moim zdaniem powinien zostać ukazany lepiej. Reżyser skupił się właściwie tylko na relacji Harry-Albus, ignorując tym samym Jamesa, Lily, Hugo i Rose. Hermiona, gdyby nie fryzura, przypominałaby wciąż 20-latkę. To samo tyczy się Rona, który oprócz tego że przytył, wcale się nie zmienił. Jedyną zaletą tej sceny jest możliwości odczucia po raz ostatni tego klimatu prosto z peronu 9 ¾.

Napisanie o wszystkich istotnych postaciach w tym filmie jest właściwie niemożliwe. Tutaj generalnie każdy miał swój moment chwały i pominięcie któregokolwiek z nich jest bardzo niesprawiedliwe. Jednak wszystkich opisać nie można, dlatego skupię się tylko na tych najważniejszych bohaterach i aktorach ich grających. Nie będę ukrywać, że jestem przeciwniczką Daniela Radcliffe’a. Moim zdaniem człowiek ten absolutnie nie pasuje do roli Harry’ego, nie tylko pod względem fizycznym. Radcliffe nie potrafi oddać emocji, które towarzyszą bohaterowi przez wszystkie części. W tym filmie nie było inaczej. Kilka scen udało mu się nie zepsuć, jednak żadna nie wywołała wzruszenia. Zapewne gdyby główna rola nie należałaby do Daniela, nawet nie zwróciłabym na niego uwagi. Komiczny wręcz wyraz triumfu na twarzy Harry’ego po wygraniu pojedynku z Voldemortem zniszczył cały urok tej sceny. Radcliffe to jest moje drugie stanowcze ‘nie’ w tym filmie. Ciężko przyczepić się do Ruperta Grinta i Emmy Watson. Ich role ograniczały się właściwie do bycia tłem dla głównego bohatera, chociaż w chwilach, gdy widzieliśmy ich samych, potrafili się wykazać. Wielkie brawa ode mnie dla Matthew Lewisa, a karny jeżyk, co dla nikogo nie powinno być nowością, dla Bonnie Wright. Filmowy Neville jest idealnym przykładem człowieka, który dorasta wraz z rolą i już nie tylko gra jakiegoś bohatera, ale nim jest. Wiele scen z jego udziałem zaliczam do swoich ulubionych, a warto też zaznaczyć, że Matthew nie dał usunąć siebie w cień. Potrafił skupić na sobie uwagę. Bonnie Wright jest tragedią dla tej produkcji. Jej rola nie była kluczowa, jednak gdy tylko się pojawiała, w mojej głowie tworzyły się pytania typu ‘Co ona tutaj robi?’, ‘Dlaczego tak stoi?’. Bonnie Wright sprawiała wrażenie osoby, która skupiała się w 100% na swojej kwestii, zapominając, że jest na planie także w innych momentach. W konsekwencji nie licząc fragmentów w których przybiegła do Pokoju Życzeń by zobaczyć się z Harrym, pocałowała głównego bohatera i krzyknęła rozpaczliwie widząc jego martwe ciało, stała nieruchomo jak głaz, pozbawiona jakichkolwiek emocji. Czasami odnosiłam wrażenie, iż jest na planie pierwszy raz i sama nie wie, co tam robi.
Prawdziwy popis umiejętności aktorskich mamy w przypadku osób starszych. Zarówno Ralph Fiennes, Magge Smith jak i Alan Rickman potrafili oddać cały dramatyzm sytuacji, w której się znajdowali. Odtwórca roli Lorda Voldemorta wyjątkowo zadbał o to, by każdy, nawet ten po drugiej stronie ekranu, czuł przerażenie na widok bohatera. Czarny Pan przechadzający się po trupach w Banku Gringotta, czy też mówiący o nadziei, którą wszyscy powinni w nim pokładać, to powód dla którego dzieci nie powinny oglądać tego filmu. Pomijam jego zabójczy śmiech. Maggie Smith wyraźnie pokazała, iż Minerwa McGonagall to główny ‘kierownik’ obrony Hogwartu i właściwie prawowity dyrektor szkoły. Jej postać, specyficzna barwa głosu były jednym z tych elementów, które przypominały widzowi o początkach filmu Harry Potter, magicznej atmosferze w nim obecnej oraz zmianach, które zaszły przez tak długi czas. Alan Rickman miał zdecydowanie pole do popisu. Któż by się spodziewał, że ten zawsze skryty i, nie da się ukryć, wredny profesor będzie błagał Albusa Dumbledore’a o pomoc, a potem płakał po stracie swojej ukochanej kobiety. Pisałam wcześniej, iż śmierć Severusa mi się nie podobała, ale nie można powiedzieć, że Rickman źle ją odegrał. Szkoda mimo wszystko, iż w tym całym zamieszaniu odsunięto na bok takie osoby jak Robbie Coltrane, Jason Isaacs, David Thlewis czy Helena Bonham Carter. Chyba każdy liczył na to, że Remus Lupin pochwali się swoim synem, Hagrid będzie walczył z akromantulami, Lucjusz nieco bardziej dobitnie pokaże swoje zdegenerowanie. Nie jestem fanką Heleny ani odgrywanej przez nią postaci, jednak muszę przyznać, że świetnie zagrała Hermionę w Banku Gringotta i trochę brakowało mi szaleńczego śmiechu Bellatrix podczas walki.
Smierciojadek jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 08-22-2011, 12:18   #4
Smierciojadek
Super Moderator
 
Smierciojadek na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Apr 2007
Posty: 1,813
Domyślnie

Alette cz. 2

Jedną z najważniejszych części filmu, często niedocenianą przez widzów, jest muzyka. Cały zestaw utworów do ‘Harry’ego Pottera i Insygniów Śmierci cz.II‘ przygotował Alexandre Desplat. Próbkę jego twórczości mieliśmy okazję przesłuchać podczas pierwszej części ostatniej ekranizacji powieści JK Rowling. Chociaż takie tytuły jak ‘Oblivate’ czy ‘Snape to Malfoy Manor’ z pewnością wywarły na nas dobre wrażenie, to nijak się one mają do utworów zaprezentowanych w niedawno obejrzanym filmie. Widać, że kompozytor miał dużo czasu i naprawdę się postarał. Właściwie każdy kawałek idealnie wpasowuje się w atmosferę w filmie. Mówię tutaj zarówno o delikatnych dźwiękach w ‘The Resurrection Stone’ i ‘A New beginning’ jak i o mocnych uderzeniach w ‘Dragon Fight’ czy ‘Battlefied’. Osobiście mam ochotę złożyć wyrazy szacunku dla pana Desplata za stworzenie muzyki pojawiającej się w momencie ukazania horkruksów. Faktycznie wprowadza ona nastrój grozy. Podejrzewam, że jeśli ktokolwiek odczuł silne emocje podczas filmu, strach czy też wzruszenie, to głównie za sprawą tego, myślę, że mogę je tak nazwać, dzieła.
Nie bardzo znam się na efektach specjalnych, dlatego ciężko mi je ocenić. Mogę jedynie napisać, że opcja 3D była całkowicie zbędna. Zastosowanie trójwymiaru miało, moim zdaniem, na celu tylko zarobienie większej ilości pieniędzy. Chyba na nikim nie robiło ono wrażenia. Szkoda czasu i atłasu, jak to się mówi. Myślę jednak, iż każdy fan przeboleje te kilka złotych, więc wydatki nie były takim problemem. Schody zaczęły się pojawiać podczas seansu. Większa część okularów 3D była porysowana, niewygodna. Po ich założeniu bolały oczy, obraz wcale nie był wyraźniejszy. Najbardziej efektowne były reklamy, więc trójwymiar zamiast zwiększyć przyjemność oglądania, drażnił. Szczęśliwcy, którzy mieli szansę wybrać 2D, mogli podziwiać dzieło techników. Nie da się ukryć, że w filmie wszelakiego rodzaju wybuchy, pożary, zawalenia robiły wrażenie. Od jadącego wózka w Banku Gringotta kręciło się w głowie. Ciężko tutaj wymienić rzeczy, które zapierały dech w piersiach. Cały film to jeden wielki zbór efektów specjalnych.

‘Harry Potter i Insygnia Śmierci cz. II’ to film naprawdę dobry. Można nawet nazwać go najlepszym z całej serii. W przeciwieństwie do pozostałych, został wykonany bardzo dokładnie, a fabuła w niewielkim stopniu odbiegała od książki. Ostatnia ekranizacja dzieła JK Rowling to obowiązkowe dzieło dla wszystkich fanów, ale warto je polecić również tym, którzy zapoznali się wyłącznie z filmami o Potterze. Nie można jednak wybierać się do kina bez znajomości poprzednich adaptacji, gdyż ‘Harry Potter i Insygnia Śmierci cz.II’ to tylko zakończenie historii o Harrym, jest swego rodzaju wisienką na torcie i bezpośrednio wiąże się z fabułą ostatnich części, nie ma prawa bez nich istnieć. Oczywiście niektórzy powiedzą, iż film mógłby zostać wykonany lepiej, że twórcy powinni bardziej się postarać. Wydaje mi się jednak, że choćby pracowali nad tym dziełem 10 lat, nie obyłoby się bez osób niezadowolonych. Kilka szczegółów pominięto, inne wymagają poprawy, ale podczas seansu w kinie nie nudziłam się i to chyba jest najważniejsze.

Ostatnio edytowane przez Smierciojadek : 08-22-2011 o 12:22.
Smierciojadek jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 08-22-2011, 12:19   #5
Smierciojadek
Super Moderator
 
Smierciojadek na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Apr 2007
Posty: 1,813
Domyślnie

Wyróżnienia:

Melanie cz.1

"Harry Potter i Insygnia Śmierci część 2" to ostatni film z cyklu o Chłopcu, Który Przeżył. O chłopcu, który zawładnął sercami milionów ludzi na całym świecie, bez względu na wiek. Światowa premiera odbyła się 7 lipca 2011 roku na Trafalgar Square w Londynie, kiedy to na czerwonym dywanie pojawiły się wszystkie gwiazdy związane z sagą. Natomiast 15 lipca tego samego roku, w pewien piątek, odbyła się premiera w polskiej wersji językowej. Ciężko pogodzić się z tym, że teraz to już jest naprawdę koniec. Kiedy na półkach każdej księgarni pojawił się siódmy tom serii, a było to w 2008 roku, myślę, iż większość fanów i ludzi związanych z tworzeniem filmów, jeszcze tak bardzo nie odczuła końca tej historii, jak obecnie. Mówiło się, że przecież zostały jeszcze trzy filmy, jeszcze dużo wspaniałych momentów. A jednak, czas pędzi nieubłaganie i chcąc, nie chcąc dobrnęliśmy do tego jednego dnia.
Ponownie wyreżyserowaniem filmu podjął się David Yates, a producentami zostali David Heyman, David Barron i Joanne Kathleen Rowling, autorka serii. Scenariuszem zajął się po raz kolejny Steven Kloves, który już wcześniej adaptował powieści o Harrym Potterze, nie licząc części piątej, czyli "Zakonu Feniksa". Obsada się (na szczęście!) nie zmieniła. Nadal, do samego końca, Harry'ego, Rona i Hermionę grali Daniel Radcliffe, Rupert Grint i Emma Watson. A także aktorzy pozostałych postaci nie ulegli zmianie. Jedynie w filmie nie pojawił się Jamie Waylett, wcielający się w Vincent'a Crabbe'a ze względu na oskarżenie aktora o posiadanie narkotyków. Dlatego też, miejsce Ślizgona w scenach z Pokoju Życzeń zajął Zabini Blaise. Patrząc też na tę sprawę przymrużonym okiem, Vicent uniknął śmierci. Zamiast niego zginął Gregory Goyle strawiony przez Szatańską Pożogę.
Z szerokim uśmiechem na ustach i radością wypisaną na twarzy, ale także z niepokojem w sercu, weszłam razem z tatą, młodszą siostrą i jej przyjaciółką do krakowskiego kina na nocną premierę. Nigdy tego nie zapomnę. Już od przestąpienia progu czuło się ten magiczny nastrój. Każdą wolną przestrzeń wypełniali fani, czekający z niecierpliwością i lękiem na moment wejścia na salę. Wielu z nich przebrało się za swoich ulubionych bohaterów. Wszędzie wisiały plakaty filmowe z przerażającym napisem "To już koniec". Pośrodku pomieszczenia stał stolik z najróżniejszymi gadżetami związanymi z Harrym Potterem, poczynając od książek w przeróżnych językach, idąc przez albumy, audiobooki, figurki i na naklejkach kończąc, a nad tym wszystkim napis "Księgarnia Esy i Floresy". Tuż przy wejściu, tam gdzie można było kupić popcorn, napoje czy inne smakołyki, wisiał napis "Magiczny Sklep Braci Weasley". A na piętrze, nad kawiarnią - Dziurawy Kocioł. Przy odbieraniu biletów, każda osoba otrzymywała krótką ankietę, którą należało wypełnić i wrzucić do odpowiedniego pojemnika, by tuż przed seansem móc wygrać gadżety związane z Harrym Potterem.
Jednakże, to ma być recenzja filmu, więc biorę się do pracy. Kilka minut po godzinie dwunastej zgasło światło i mogłam nareszcie cieszyć oczy ostatnim filmem o przygodach słynnego Harry'ego Pottera. Dziesięć lat cały świat czekał na ten moment. Nie da się opisać emocji, jakie czułam, oglądając każdą scenę.
Film wywarł na mnie niesamowite wrażenie. Rozpoczyna się on przypomnieniem ostatniej sceny pierwszej części, kiedy Lord Voldemort wyjmuje Czarną Różdżkę z grobu Albusa Dumbledore'a. Potem już można było poczuć się jak na zakręconej karuzeli. Bez chwili wytchnienia, w końcu to już ostatnie starcie z Czarnym Panem. Kto wygra? Dobro czy zło?
Wyprawa do Banku Gringotta przyprawia o zawrót głowy, dosłownie. Nie wyobrażam sobie przejażdżki takim wagonikiem. W "Kamieniu Filozoficznym" wyglądało to mniej... niebezpiecznie. Bardzo podoba mi się nakręcenie tej przygody, chyba bym nic w niej nie zmieniała, nawet tego szczegółu z palącymi przedmiotami w skarbcu Lestrange'ów. Wejście fałszywej Bellatrix i jej kuzyna oraz Harry'ego i Gryfka, ukrytych pod peleryną-niewidką do banku było bardzo zabawne. Niewielki detal, z potknięciem się Hermiony w butach Śmierciożerczyni i jej próba nawiązania rozmowy z goblinem dodały realistyczności. Domyślam się, że Helena Bonham Carter musiała mieć mnóstwo zabawy podczas kręcenia tych scen. Co do wyglądu Rona pod postacią Dragomira Desparda to sądzę, iż każdy czarodziej od razu rozpoznałby w nim syna państwa Weasley'ów. Idąc dalej, w momencie pojawienia się smoka, który naprawdę wyglądał żałośnie, po tym jak go "uczono" posłuszeństwa, gdy zbliżali się do niego z Brzękadłami w dłoniach, musiałam zamknąć oczy. Harry'emu i przyjaciołom udaje się ukraść czarę Helgi Hufflepuff i wylecieć na smoku z Banku Gringotta, uciekając przed goblinami, które już rozpoznały podstęp. Następnie zsiedli ze zwierzęcia w dość nietypowy sposób, spadając do wody i przenosząc się do Hogsmeade, jedynej wioski w całej Anglii zamieszkanej wyłącznie przez czarodziejów. I tutaj rozpoczyna się już prawdziwa, i właściwa akcja całego filmu.
Przed Śmierciożercami, trio ratuje brat Albusa Dumbledore'a - Aberforth, w którego wcielił się Ciarán Hinds. Dzięki jego pomocy, dostają się do Hogwartu tajnym przejściem i wchodzą prosto w objęcia przyjaciół, którzy ukrywają się w Pokoju Życzeń. Wszyscy są szczęśliwi i gotowi do walki, ale Harry ostudza ich zapał, mówiąc, że przyszedł czegoś poszukać, czegoś, co należało do Roweny Ravenclaw. Gdy Luna opowiada mu o jej zaginionym diademie, którego nikt z żyjących nigdy nie widział, do Pokoju wpada Ginny i mówi, że Severus Snape chce widzieć wszystkich w Wielkiej Sali. Jest to nowa, wprowadzona przez scenarzystę scena, która nie pojawiła się na kartach powieści J. K. Rowling. Uważam, że była ona przysłowiowym strzałem w dziesiątką. Snape przechadzający się pomiędzy przestraszonymi uczniami Hogwartu, a tu nagle, z jednego rzędu wychodzi sam Harry. Tego się Severus nie spodziewał. Harry wyrzuca mu śmierć poprzedniego dyrektora szkoły a chwilę później mówi, że nie pojawił się tu sam. Otwierają się drzwi Wielkiej Sali i wchodzą członkowie Zakonu Feniksa oraz pozostali uczniowie Hogwartu. Profesor Minerwa McGonagall staje w obronie Harry'ego i walczy z Severusem, który ostatecznie ucieka.
Myślę, że kultowe już słowa profesor McGonagall: "Zawsze chciałam użyć tego zaklęcia!" rozpoczynają przygotowania do największej bitwy, bitwy dobra ze złem. Po jednej stronie stoi Harry Potter z przyjaciółmi, a po drugiej Lord Voldemort ze Śmierciożercami. Pozostali profesorowie i rodzice uczniów wyczarowują magiczną ochronnę dla zamku, przypominającą ogromną bańkę. Jest to jeden z najlepszych, jak nie najlepszy, efekt komputerowy w całym filmie. Walka w Hogwarcie i na zewnątrz została przedstawiona niesamowicie. Cały czas miałam ciarki na plecach. Czuło się ten wszechobecny strach i dreszcz oczekiwania. Z każdej strony przelatywały zaklęcia, mnóstwo krzyków. Zdecydowanie tak to miało wyglądać.
Następnie ukazuje nam się scena zmieniona w stosunku do książki. Luna nie zabiera Harry'ego do Pokoju Wspólnego Ravenlcawu, by pokazać mu popiersie kobiety z diademem, ale zatrzymuje go na schodach i podpowiada, że powinien porozmawiać z Szarą Damą, duchem jej domu. Prowadzi go do niej i zostawia ich samych. Muszę wyznać, że chyba wolałabym scenę z Pokoju Wspólnego. Chociażby dlatego, aby zobaczyć pokonane rodzeństwo Carrow'ów. Ta nie jest jednak zła, bo krzyczącą Lunę to można ze świecą szukać. A ja dodatkowo, uwielbiam każdą scenę z jej udziałem - Luna jest moją ulubioną bohaterką.
Neville'a Longbottoma poznajemy jako nieśmiałego, niezdarnego jedenastoletniego chłopca, który z czasem, z każdą kolejną książką i każdym kolejnym filmem przekształca się w odważnego mężczyznę, i już nikt nie ma wątpliwości, dlaczego został przydzielony do domu Godryka Gryffindora. Scena przed mostem, kiedy to Neville stoi przed całą armią zwolenników Voldemorta pokazuje jego wielką odwagę. Niektórzy mówią, iż potrzebna była ta scena, aby ni z gruszki ni z pietruszki, Neville zabił Nagini. Nawet jeśli tak jest to uważam ten moment za bardzo udany.
Tak jak i w książce, Ron wraz z Hermioną idą do Komnaty Tajemnic, by zdobyć kly bazyliszka do zniszczenia kolejnych horkruksów Voldemorta. Zmieniono przysłuchiwanie się Rona Harry'emu, gdy mówi językiem wężów na mówienie przez niego przez sen. Przyjaciele, dzięki zmianom w scenariuszu, właśnie w takiej scenerii przeżywają swój pierwszy pocałunek, zaraz po tym, jak zostali oblani strumieniem wody. Pocałunku trochę się obawiałam, ale wyszedł bardzo ładnie.
Śmierć jednego z najbardziej lubianych bohaterów serii, mowa tu o Severusie Snape'ie sprawiła, że na sali kinowej zapadła cisza. Bardzo, bardzo smutna chwila. Podobało mi się, że zamiast "nici" wspomnień, Harry zebrał do fiolki jego łzy. Już wtedy, osobom nie znającym treści książek, mogła pojawić się w głowie myśl, że może on wcale taki zły na jakiego wyglądał, nie był. Wspomnienia zostały przedstawione niesamowicie. Oczywiście skrócono je, ale i tak wyszły wspaniale. I ta scena, która miała na celu wyciśnięcie łez nawet z najtwardszych widzów wykonała swoją pracę. Severus trzymający w ramionach martwą Lily - jedno z najlepszych ujęć w całym filmie.
Kiedy po raz pierwszy czytałam "Harry'ego Pottera i Zakon Feniksa" i doszłam do momentu, gdy Neville Longbottom nie chce usiąść w przedziale pociągu, ponieważ jest on zajęty przez samotną Lunę Lovegood, chciałam, aby ta dwójka była razem. Niestety tak się nie stało, widać pani Rowling miała inne wyobrażenie, ale jakież było moje radosne zdumienie, kiedy otrzymałam inne zakończenie tego wątku w filmie. Chyba najmilsza niespodzianka tamtej nocy. Neville krzyczący do Harry'ego, że szaleje za Luną i drugi moment już po bitwie, gdy siedzą razem na schodach. Żadnych słów, tylko spojrzenia. Ciekawe czy Gryfon już wtedy wyznał swoje uczucia? Bardzo, bardzo się cieszę z takiego obrotu sprawy.
Smierciojadek jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 08-22-2011, 12:20   #6
Smierciojadek
Super Moderator
 
Smierciojadek na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Apr 2007
Posty: 1,813
Domyślnie

Melanie cz. 2

Harry, już po obejrzeniu wspomnień Snape'a, wie, że musi umrzeć. Godzi się ze swoim przeznaczeniem i wyrusza do Zakazanego Lasu, gdzie czeka na niego Voldemort. Jednak zanim do niego dochodzi, dotyka ustami złotego znicza, którego dostał od Dumbledore'a, bowiem już rozumie, co oznaczą słowa "Otwieram się na sam koniec". Popłakałam się, całkiem niespodziewanie, kiedy Harry używa Kamienia Wskrzeszenia, ukrytego wcześniej w maleńkiej piłeczce ze skrzydełkami, i wokół niego pojawiają się jego najbliżsi: rodzice, Syriusz Black i Remus Lupin. Nigdy jakoś na mnie ta scena większej reakcji niż smutny uśmiech nie wywołała, dlatego byłam zaskoczona, że właśnie wtedy poczułam łzy pod powiekami, a chwilę potem płynące je po policzkach. To dowodzi, że jest to scena godna zapamiętania i chwytająca za serce.
Ostateczna scena walki Harry'ego Pottera i Lorda Voldemorta to najważniejsza scena całego filmu, całej książki i całej historii, a wypadła moim zdaniem przeciętnie. Siedemnaście lat czekał Harry i czekał Voldemort na to spotkanie, na ostatnie rzucenie zaklęć i poznanie prawdy: który z nich przeżyje. Podczas czytania książki siedziałam jak na szpilkach, bo chociaż wiedziałam, że dobro zwycięży to jednak nigdy nic nie wiadomo. Ta rozmowa o ich magicznym połączeniu, te spojrzenia pełne nienawiści i te tłumy ludzi stojące wokół nich i czekające z przerażeniem na twarzy, co dalej się wydarzy. Oj, bardzo mi tego brakło. To miała być historyczna chwila. Największy czarnoksiężnk wszech czasów zostaje pokonany, a nikt tego nie widzi? Może i lepiej, w końcu to dotyczyło tylko Harry'ego i Voldemorta, ale przez to, że nikt tego nie widział, zabrakło mi radości po śmierci Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Zginął, nie zniknął tak jak wiele lat temu. Zawsze wyobrażałam sobie tą wielką radość, która zepchnęła na bok na chwilę uczucia smutku i bólu po stracie bliskich. W filmie nie dano nam się tym szczęściem nacieszyć. Do samej śmierci Lorda Voldemorta nie mam się jak przyczepić a i wcale nie chcę. Nie mógł umrzeć jak zwykly śmiertelnik, bo w końcu takowym nie był, więc zaakceptowano wersję, w której rozpadł się na miliony maleńkich kawalków. Myślę, że jest to najlepsze rozwiązanie, jakie mogło być.
Chyba jak większości nie spodobała mi się scena na moście, gdy Harry przełamuje Czarną Różdżkę na pół i wrzuca ją w otchłań. Teraz został bez różdżki... Nie włożył jej też z powrotem do grobu Albusa Dumbledore'a. To chyba jedyna scena w całym filmie, którą uważam za kompletnie nietrafioną.
Nigdy nie potrafiłam sobie wyobrazić epilogu, tego rozdziału zatytułowanego "Dziewiętnaście lat później". Zawsze mam w pamięci obraz Harry'ego i jego przyjaciół z czasów szkolnych, co w dużej mierze jest spowodowane filmami i narzucaniem przez nie wizerunku każdego z bohaterów. Więc patrząc na końcowy efekt, pod względem charakteryzacji, nie mam co powiedzieć. Harry, Ron, Hermiona i Ginny wyglądali poważniej i mimo wszystko lekko zabawnie. Natomiast jestem zadowolona z doboru aktorów do ról ich dzieci. A także z tego, że zostawili rozmowę Harry'ego z synem, gdzie odpowiada mu, iż Severus Snape był prawdopodobnie najdzielniejszym człowiekiem, jakiego znał i jeśli to dla niego takie ważne, może wybrać sobie dom w Hogwarcie, gdyż Tiara Przydziału weźmie to pod uwagę. Bardzo mi zależało na tych słowach i cieszę się, że się pojawiły. Trzymam kciuki, że dłuższa wersja epilogu, w której mam nadzieję zobaczyć również Toma Felton'a, jaką nie mogliśmy cieszyć oczu w kinie, znajdzie się na wydaniu DVD. W końcu pan David Yates nie powiedział "nie".
Niezgodności z książką pióra pani Rowling można dopatrzyć się wiele, ale myślę, iże czepianie się faktu, że w ekranizacji w Pokoju Życzeń, Harry, Ron i Hermiona latali na trzech miotłach zamiast na dwóch jest całkowicie bezsensowne. Tak samo miejsca śmierci Severusa Snape'a czy zamienienia Prawie Bezgłowego Nicka z Luną w momencie poszukiwania diademu Roweny Ravenclaw. To są szczegóły, które nie zmieniają sensu historii. Ja mam kilka zmian, które nie spodobały mi się i kilka, które wywołały uczucia calkiem odwrotne. O niektórych z nich wspominałam już wcześniej. Tutaj powiem o tych większych, aczkolwiek nie wywołujących u mnie jakiegoś oburzenia. W filmie do walki nie włączyły się wszelkie magiczne stworzenia, chociaż w książce było ich naprawdę pełno. Myślę, że i bez tego bitwa o Hogwart jest niesamowita i trzymająca w napięciu. Rodzina Malfoy'ów ucieka przed śmiercią Voldemorta, a w książce zostają w Wielkiej Sali po bitwie. Cóż, to tylko dowodzi jakimi są tchórzami i jak bardzo boją się Voldemorta. Słynny wytwórca różdżek, pan Ollivander bardzo dobrze jest zaznajomiony z pojęciem "Insygni Śmierci", podczas gdy na stronach powieści dowiadujemy się, że nie ma o nich zielonego pojęcia. Czyżby jednak udawał? Takich zmian jest o wiele więcej, ale nie chciałabym się nad wszystkimi rozwodzić, gdyż jest to temat na osobny artykuł.
Nigdy nie byłam na projekcji filmu z trójwymiarowym obrazem. W związku z tym, nie wiedziałam zbytnio czego się spodziewać, czego wypatrywać, dlatego podczas emisji kilkakrotnie ściągałam specjalne okulary, by zobaczyć czy obraz przez nie widziany naprawdę różni się od tego na ekranie, czy też moja wyobraźnia płata mi psiuksa. Jeden raz to zauważyłam i czytając komentarze, dowiedziałam się, że to jest to tak naprawdę jedyny efekt 3D w całym filmie. Szkoda, wielka szkoda, bo tak na to czekałam, a dostałam praktycznie nic. Jeden moment na dwugodzinny film? Oczywiście mówię tu o scenie śmierci Lorda Voldemorta. Naprawdę czułam jakbym tam była z boku i widziała całą tę dramatyczną scenę.
Kilka dni temu przesluchałam na spokojnie całą ścieżkę dziękową autorstwa Alexandre Desplat i... zamarłam. Wszystkie utwory wywarły na mnie olbrzymie wrażenie, ale wydobyłam dwie moje własne perłki. Są to "Lily's Theme" oraz "Courtyard Apocalypse". Mogłabym ich słuchać całymi godzinami. Wielkie gratulacje i ukłony dla pana Desplat'a.
Film oglądałam z napisami, bo tak w krakowskim kinie wyświetlana była premiera. Podejrzewam, że w całej Polsce tak było. Jestem bardzo zadowolona, że nie uprościli dialogów, tak jak to się stało w polskim dubbingu i słowo "suka" nie zostało zastąpione "bestią". I chyba przy okazji przekonałam się w stu procentach do napisów; nie ma jak posłuchać głosów występujących aktorów.
Podsumowując, uważam z czystym sercem, iż jest to jeden z najlepszych filmów o Harrym Potterze. Jednak dobrze zrobiono, dzieląc ostatnią książkę na dwa filmy, chociaż byłam do tego początkowo sceptycznie nastawiona. Czy chodziło o pieniądze, czy nie, teraz cieszę się, że nie inaczej się stało. A i jest jeszcze jedna dobra strona tego wszystkiego - kolejne, całkiem niespodziewane pół roku oczekiwania na nowe spotkanie z Harrym. Inaczej już w listopadzie bym przeżywała żałobę, a tak została ona opóźniona o całkiem spory kawałek czasu. Na zakończenie chciałabym dodać, że uważam, iż jest najlepiej zekranizowana powieść o Harrym Potterze w dorobku pana Davida Yatesa. Chociaż zawsze fani spodziewają się czegoś lepszego i każda para oczu dopatruje się coraz to nowych błędów czy niezgodności z książką, to myślę, że jest to film godzien zakończenia wieloletniego procesu. Zakończenia oczywiście formalnego, bo tak naprawdę Potterowy świat będzie trwał i trwał.

Ostatnio edytowane przez Smierciojadek : 08-22-2011 o 12:23.
Smierciojadek jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 08-22-2011, 12:20   #7
Smierciojadek
Super Moderator
 
Smierciojadek na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Apr 2007
Posty: 1,813
Domyślnie

Losiek13 cz. 1

Na długi czas przed premierą ostatniego filmu z serii o Harrym Potterze, zaskoczyła nas wiadomość o podziale ostatniej książki autorstwa J.K. Rowling na dwie produkcje. Od razu powstały dwa obozy: obrońców tej decyzji oraz osób przeciwnych. Ci pierwsi ucieszyli się ogromnie, w końcu podział tak obszernego tomu na dwa fragmenty będzie wielką korzyścią dla fabuły, która nie zostanie drastycznie okrojona, no i ostateczny koniec pewnej ery, związany z ostatnią premierą, przesunie się nieco w czasie. Drudzy natomiast, zaczęli doszukiwać się w tej decyzji jedynie chęci producentów do wyciągnięcia większych pieniędzy od widzów, a przede wszystkim fanów. Kto z nich miał rację? Po obejrzeniu obu części, można jednoznacznie stwierdzić, że to postanowienie było idealnym posunięciem. W świetle dnia dzisiejszego widać, że taki podział był konieczny. Bez niego koniec "Harry'ego Pottera" straciłby jakikolwiek sens, bo zmieszczenie zaprezentowanych w obu częściach scen w jednym filmie spłyciłoby przekaz książki, który dla jednych i tak nie został należycie uwydatniony.
W każdym razie, stworzenie dzieła, które zadowoli zarówno fanów, jak i osoby mające niewiele wspólnego z książkowym Harrym, było ogromnym wyzwaniem. Zadanie to po raz czwarty z rzędu powierzono Davidowi Yatesowi, ganionemu przez wiele osób za zbyt duże odstępstwa od fabuły w poprzednich ekranizacjach. Czy mu się powiodło? Sprawdźmy...
Film "Harry Potter i Insygnia Śmierci: Część II", zapowiadał się jako epickie i sentymentalne zakończenie. Widzowie ze zgrozą oczekują na śmierć swoich ulubionych bohaterów, w końcu przecież Bitwa niesie ze sobą wielkie straty. Początek filmu jest jednak dosyć łagodny. Reżyser postanowił jednak już na wstępie podkreślić, kto w tej odsłonie będzie grał główną rolę i tak już w pierwszej scenie filmu, zaraz po wprowadzeniu, widzimy Severusa Snape'a obserwującego nowe porządki zaprowadzone w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Tymczasem trójka bohaterów przygotowuje się do wyruszenia po kolejnego horkruksa Czarnego Pana, znajdującego się w Skarbcu Lestrangeów. Przy użyciu podstępu udaje im się tam wedrzeć i jesteśmy świadkami przekomicznych scen w wykonaniu świetnej Heleny Bonham Carter, która stanęła na wysokości zadania i doskonale oddała charakter Hermiony, udającej Bellatrix. W dalszych ujęciach, podczas jazdy wózkiem do skrytki, po raz pierwszy tak naprawdę, widzimy efekt trójwymiaru. Konwersja filmów z drugiego wymiaru do trzeciego okazuje się nie zdawać egzaminu. W trakcie całego seansu zaledwie kilka razy zobaczymy, jak coś wypada na nas z ekranu. Niestety, jedynie nieliczne polskie kina oferują wybór typu konwersji i tak większość osób zmuszona jest do wydania kilku dodatkowych złotych na bilet, a to na pewno nie przysporzy większej widowni.
Po brawurowej ucieczce z Gringotta na smoku, trio poznaje straszliwą prawdę. Mianowicie Voldemort dowiaduje się z umysłu Pottera, iż tajemnica jego nieśmiertelności została odkryta. Teraz bohaterowie muszą się spieszyć, udają się więc do zamku ukrytym przejściem i organizują poszukiwania przedmiotu, w którym ukryta jest cząstka duszy Czarnego Pana. Wcześniej jednak Potter musi stawić czoła Severusowi. Na oczach całej szkoły Potter wyrzuca cały żal do dyrektora, a do pojedynku z wrogiem staje profesor McGonagall. Wiele osób spodziewało się zapewne dłuższej wymiany inkantacji, jednak scena i tak wygląda olśniewająco, a słowa Minerwy skierowane do Pottera po przegnaniu Snape'a, zapadają w pamięć. Dorośli czarodzieje przystępują do obrony zamku przed Śmierciożercami i ich Panem, w tym celu rzucają wokół Hogwartu ochronną tarczę, a nowa dyrektorka ożywia kamienne posągi, by te również stanęły do walki. Jej komentarz po rzuceniu czaru jest dla jednych powalający, a równie wielu uważa, że nie na miejscu. Jednak czy słusznie? Całość filmu ma bardzo emocjonalny i podniosły ton, mimo to przewrotnie zawiera sporą dawkę humoru. Często spotkamy się z zabawnymi scenami, czy kwestiami nawet w kluczowych momentach, tylko że są one tak nadspodziewanie dobrze wpasowane, że wcale nie psują całego efektu danej sekwencji. Z jasnych przyczyn film nie mógł mieć grobowego nastroju, tak by przyznano mu możliwe najniższą kategorię wiekową. Ten sam powód skutkuje brakiem wielu drastycznych scen na ekranie. Gdy dochodzi już do konfrontacji ze zwolennikami Voldemorta, jesteśmy świadkami zaledwie kilku drastycznych scen, a śmierć widzimy tak naprawdę trzy razy, kiedy Goyle wpada w ognie Szatańskiej Pożogi, gdy z ręki Molly ginie Bellatrix oraz kiedy Harry ostatecznie pokonuje Czarnego Pana. Sama bitwa pomiędzy dwiema siłami ukazana jest na ekranie zaledwie przez kilka minut i staje się to chyba głównym mankamentem tego filmu, opisywanego wcześniej przez producentów jako "epicka bitwa", czy nieustanna jatka.
W czasie gdy uczniowie wraz z Zakonem bronią zamku, Ron i Hermiona udają się do Komnaty Tajemnic po kły Bazyliszka umożliwiające zniszczenie horkruksów, natomiast Harry dzięki informacji od Szarej Damy, idzie do Pokoju Życzeń, gdzie ukryty jest Diadem z cząstką duszy Voldemorta. Wewnątrz Pokoju dochodzi do spotkania trójki bohaterów, a także konfrontacji ze Ślizgonami, którzy chcą złapać Pottera. Nawiązuje się pomiędzy nimi walka, w trakcie której Goyle rzuca zaklęcie Szatańskiej Pożogi. Z pomieszczanie udaje uciec się wszystkim oprócz sprawcy całego zamieszania. Chwilę później Harry niszczy Diadem. Tymczasem Voldemort stwierdza, że Czarna Różdżka nie należy w pełni do niego, więc chce zabić Snape'a, który jak sądzi jest jej panem. Trio udaje się do Przystani, gdyż Potter wie, że to tam udał się Voldemort. Na miejscu są świadkami śmierci Severusa, którego atakuje wąż. Filmowcy sprytnie ukazali tę scenę zza okna tak, aby na ekranie nie znalazł się fragment ukazujący brutalny atak zwierzęcia, co na pewno nie byłoby widokiem przeznaczonym dla młodszych widzów. Kiedy Czarny Pan znika a Potter zbliża się do Snape'a, który przekazuje mu wspomnienie, łzy same napływają do oczu. Pomimo sporych zmian w tej scenie, jej przekaz jest nadal silny, być może nawet bardziej wyrazisty niż w książce.
Bitwa zatrzymuje się, Voldemort przemawia do czarodziei i oczekuje, że Potter podda się i przybędzie na spotkanie do Zakazanego Lasu. W zamku trwa opatrywanie rannych, przenoszenie zmarłych. Gdy zaglądamy do Wielkiej Sali widzimy jedne z najsmutniejszych obrazków w tym filmie: Weasleyowie opłakujący Freda, martwi Lupin i Tonks. Na sali kinowej słychać liczne szlochy. Nie jest jednak długo dane nam rozmyślać nad umarłymi, gdyż podobnie jak w książce, Potter chce uciec od własnych myśli i poprzez myślodsiewnię rzuca się w wir wspomnień Severusa Snape'a. Opowieść Księcia, to chyba jeden z najmocniejszych momentów filmu, na te sekwencję czekali wszyscy. Przedstawiono nam najważniejsze ze wspomnień Severusa, część dzieciństwa, szkołę, prośbę do Dumbledore'a, aby chronił on Lily przed atakiem Czarnego Pana. Filmowcy postanowili dodać tutaj także kilka zupełnie nowych scen, między innymi tę, w której to Snape wpada do domu Potterów i rozpacza na widok śmierci swojej jedynej miłości. Ten fragment nie burzy koncepcji książkowej, wręcz przeciwnie, jest idealnym uzupełnieniem. W naturalny sposób wkomponowuje się w cały obraz przedstawionego we wspomnieniu prawdziwego Severusa. Dzięki informacjom zawartym w myślach Mistrza Eliksirów, Harry dowiaduje się, że musi zginąć. Jest to warunek jaki musi zostać spełniony, by ostatecznie pokonać Voldemorta, który jak się okazuje, w noc swego upadku niezamierzenie stworzył horkruksa, który wczepił się w Pottera.
Smierciojadek jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 08-22-2011, 12:21   #8
Smierciojadek
Super Moderator
 
Smierciojadek na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Apr 2007
Posty: 1,813
Domyślnie

Losiek13 cz. 2

Z tą myślą Wybraniec udaje się do Zakazanego Lasu, gdzie używa Kamienia Wskrzeszenia, jednego z Insygniów, do przywołania zza światów swoich bliskich. Pojawiają się wszyscy i mamy kolejną okazję do wzruszeń, słuchając ich rozmowy, a zwłaszcza pocieszających słów Lily. W końcu Harry staje naprzeciw Czarnego Pana, a ten rzuca na niego Mordercze Zaklęcie. Przenosimy się wtedy wraz z Potterem w nieznane miejsce, które okazuje się być czymś w rodzaju rozdroża, na którym bohater spotyka swego mentora, Albusa Dumbledore, który wyjaśnia chłopakowi, że jeśli tylko zechce może się cofnąć, wrócić do życia i zakończyć wojnę raz na zawsze. Spotkanie to nie było zbytnio szczegółowe, a wielu osobom postać byłego dyrektora przywiodła na myśl Gandalfa z Władcy Pierścieni. Jest to chyba jednak lekko wyolbrzymione porównanie i zwyczajna złośliwość skierowana w twórców filmu.
Dalsza akcja filmu toczy się nadspodziewanie szybko po ogłoszeniu rzekomej śmierci Pottera. Śmierciożercy udają się do zamku, by napawać się swym triumfem. Spośród obrońców zamku występuje jednak Neville, który wygłasza gorącą i porywającą przemowę by zachęcić wszystkich do dalszej walki. Jego mowa zupełnie nieświadomie nawiązuje do myśli, którą w Zakazanym Lesie przekazała Harry'emu Lily, to coś doprawdy cudownego. Nagłe ocknięcie się Pottera wprawia w osłupienie wszystkich, a najbardziej Czarnego Pana, który reaguje za późno i Harry mu ucieka. Część Śmierciożerców, która nie deportowuje się na widok powstającego Wybrańca, walczy ponownie z czarodziejami broniącymi zamku. Tymczasem Voldemort ściga po całym Hogwarcie Pottera, a Ron i Hermiona próbują zniszczyć ostatniego horkruksa - węża Nagini. Walka w Wielkiej Sali wre, następuje najbardziej oczekiwana przez większość fanów kwestia - "Not my doughter, you bitch!", po czym Molly Weasley wskakuje na jeden ze stołów by pokonać Bellatrix, a udaje jej się to nadspodziewanie szybko, można by rzec za szybko! Po eksplozji Lestrange na drobne kawałki (tak, dobrze widzicie, nie zabiła jej bowiem Avada Kedavra) sala wypełnia się głośnym aplauzem. W międzyczasie po licznych przepychankach, Voldemort i Potter trafiają na szkolny dziedziniec, gdzie dochodzi do ich ostatniego starcia. W chwili gdy Neville zabija Nagini, przerażony Voldemort odkrywa straszną prawdę - jest śmiertelny. Na dodatek, gdy promień z różdżki Harry'ego zbliża się co raz bardziej, widzi, że Czarna Różdżka go nie słucha. Potter mówił prawdę, to on jest włąsciwym panem Różdżki. Odbite Mordercze zaklęcie oraz czar Harry'ego uderzają Czarnego Pana i ulega on destrukcji. Podobnie jak w scenie śmierci Bellatrix, ostateczny koniec Voldemorta to całkowite unicestwienie, co może być swego rodzaju wyrazistym symbolem pokonania zła.
Ostatnia scena przed epilogiem to zupełna zmiana względem książki. Potter udaje się z Ronem i Hermioną na pomost, gdzie łamie i wyrzuca Czarną Różdżkę, po czym razem, ramię w ramie, stają na tle zamku, trzymając się za dłonie i patrząc w dal, w przyszłość.
Epilog jest bardzo krótki, aczkolwiek bardzo zbliżony do książki, zwłaszcza rozmowa pomiędzy Harrym a Albusem Severusem wydaje się być wprost wyjęta z ostatnich stron książki Rowling. Aktorzy są ucharakteryzowani w bardzo zadowalający sposób. W porównaniu do zdjęć, które mogliśmy zobaczyć na długo przed premierą, można tylko wyrazić radość, z powodu zmian, jakie postanowiła wprowadzić w wyglądzie aktorów ekipa filmowa. Zamknięciem całej serii jest widok odjeżdżającej z peronu lokomotywy.
W "Insygniach Śmierci: Części II", na ogromną pochwałę zasługuje gra aktorska. Wszyscy aktorzy zdają się błyszczeć, wypadają jeszcze lepiej niż w poprzedniej odsłonie. Alan Rickman, Maggie Smith, Matthew Lewis, Helena Bonham Carter, to nazwiska, które należy wymienić przed wszystkim. Sceny z udziałem Alana były głęboko poruszające, pokazał całe swe umiejętności, dając powód do jeszcze większego uwielbienia ze strony fanów. Maggie była olśniewająca i podobnie jak Matthew, stała się w swojej roli przywódczynią wszystkich walczących, to jedyni w swoim rodzaju bohaterowie bitwy. Natomiast jak wspomniałem już wyżej, Helena z całkowitą dokładnością oddała na ekranie charakter Hermiony, co dało przezabawny efekt. Głównej trójce bohaterów także nie należy szczędzić pochwał, podobnie jak i reszcie obsady. Ten film wydaje się być najbardziej zaawansowanym pod względem gry aktorskiej.
Z kolei muzyka stworzona do tej ekranizacji przez Alexandra Desplata, jest powalająca! Utwory idealnie wkomponowują się w widok oglądanych scen. Emocje oddane są z przekonywującą dokładnością, a liczne zaczerpnięcia z poprzednich ścieżek dźwiękowych poruszają nie jedno serce. Ciekawym pomysłem było także wykorzystanie w scenie epilogu całości jednego tracka, stworzonego na potrzeby pierwszego filmu z serii: "Kamienia Filozoficznego", "Leaving Hogwart's" to idealny utwór wieńczący całość, gdyż już sama nazwa jest wielce znacząca. Wystarczy wspomnieć słowa J.K. Rowling, wypowiedziane na ostatniej światowej premierze: "[...] Hogwart zawsze tam będzie, czekając, by powitać Was w domu."
O tym filmie można mówić w samych superlatywach, gdyż jest to kawał ciężkiej, dobrze wykonanej pracy. Sprawdźcie sami ;]

Ostatnio edytowane przez Smierciojadek : 08-22-2011 o 12:23.
Smierciojadek jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Odpowiedz


Zasady postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni post / autor
Polska premiera "Insygniów Śmierci: Części II"! harrylosiek13 Filmy 20 05-07-2011 15:24
Nasze wrażenia po obejrzeniu pierwszej części Insygniów Śmierci Kerle Filmy 28 12-21-2010 21:21
Konkurs Fidelisa Kosz 3 03-17-2008 18:06


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:09.

Powered by vBulletin® Version 3.7.3
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.