Wróć   HPN.pl > Pozostałe > Kosz

Odpowiedz
 
Narzędzia tematu Wygląd
Stary 12-22-2009, 18:16   #1
RiderHP
Czytelnik horoskopów
 
Zarejestrowany: Dec 2009
Posty: 29
Domyślnie [NZ]Fide, sed cui, vide – Ufaj, ale bacz, komu ufasz.

Krótko mówiąc:debiut.
Rzecz dzieje się po po drugiej bitwie o Hogwart. W całym tekście znajdują się pewne odstępstwa od kanonu, ale są one dość minimalne.
Te opowiadanie nie jest szczególnie dobre. Zdaje mi się że przeciętne. Jeżeli ktoś będzie chciał czytać, to będzie kontynuowane, a jak nie to nie.
Proszę o konstruktywne komentarze. Miłego czytania
Beta: Hubus
Rozdział I


Nad Anglią nastała zimna jak na tę porę roku noc. Było już po północny, kiedy na końcu Staines Road pojawiły się dwie zakapturzone postacie. Podążały w milczeniu równym, szybkim krokiem, a jednocześnie tak cichym, że gdyby nie pełnia księżyca, nikt nie mógłby powiedzieć, że na Staines Rd ktoś się znajduje. O dziwo, na ulicy nie paliła się żadna latarnia. Najprawdopodobniej spowodowała to awaria w elektrowni, przez którą znaczna część miasta nie miała prądu, ale nie można wykluczać żadnego, nawet tego najmniej prawdopodobnego scenariusza.
- Gdzie to jest? - zapytała głębokim głosem wyższa postać. - Gould Road 15? A może 14?
- Cicho! – syknął drugi mężczyzna – Nie mów głośno, ktoś może nas usłyszeć.
Pierwszy mężczyzna rozejrzał się dookoła i stwierdził cierpko:
- Carter, chyba masz jakąś manię prześladowczą i do tego…
- Max, zamknij się – przerwał zdenerwowany Carter, ale po chwili dodał już całkiem spokojnie: – lepiej uważać. Jak mówią Mugole „przezorny zawsze ubezpieczony”, czy jakoś tak.
- Ooo, widzę że jesteś znawcą Mugoli – zauważył Max. - A wracając do tego przesadnego bezpieczeństwa, to przecież ci idioci z Ministerstwa nawet nie domyślają się naszego istnienia. Sądzą, że po Sam-Wiesz-Kim to koniec – zakończył cicho, wpatrując się w księżyc.
W tym momencie uwagę Cartera przyciągnęła tabliczka z nazwą ulicy. Gould Rd., tam właśnie zmierzali. Natychmiast skręcił w lewo. Jego towarzysz nie zauważył tego manewru i zrobił jeszcze parę kroków, zanim spostrzegł, że idzie sam. W mgnieniu oka w jego ręku pojawiła się różdżka.
- Thomas? Gdzie jesteś? – zawołał niepewnym głosem.
Jednocześnie zaczął się cofać. Rozejrzał się niespokojnie: po lewej miał biały dom, a po prawej krzaki. Nagle w krzakach coś się poruszyło. Choć mógł być to tylko powiew wiatru, na reakcję mężczyzny nie trzeba było długo czekać. W jednej chwili z różdżki wydobył się błysk zielonego światła. Max już składał się do drugiego zaklęcia, kiedy jego różdżka ze świstem odleciała na bok, a on sam zachwiał się i upadł na ziemię.
- Simphson kompletnie zgłupiałeś?! – odezwał się Carter gdzieś za nim. – Wyssali ci rozum? Chcesz, żeby nas ktoś zauważył?
Max Simphson wstał niepewnie i rozejrzał się. Zatrzymał wzrok na miejscu, w które przed chwilą rzucił zaklęcie – nic tam nie było.
- Jeszcze nam tego brakowało, żeby nas ktoś zauważył - rozzłościł się Thomas.
- No co?! Myślałem, że ktoś jest w krzakach.
- Widocznie myślenie nie jest twoją mocną stroną – warknął współtowarzysz. – Chodź za mną, i tak jesteśmy już spóźnieni.
Carter skręcił w Gould Rd., a Simphson podążył za nim w ponurym milczeniu. Przeszli nie więcej niż 300 metrów, po czym Thomas zatrzymał się i zwrócił twarz do dużego, białego domu. Z założenia plac przed domem miał być ogrodem, ale widocznie właściciele bardzo go zaniedbywali, bo trawa wyglądała jakby nie widziała kosiarki od dobrych paru lat, a liczne chwasty utwierdzały tylko w przekonaniu, że właściciel nigdy nie przykładał większej wagi do tego, co myślą o nim ludzie. Zresztą sam dwu piętrowy budynek również nie wyglądał zachęcająco. Gdzieniegdzie, spod sypiącego się tynku wyglądały czerwone cegły, a lewą część domu porastała bujna winorośl. Dach też pozostawiał wiele do życzenia. Śmiało można stwierdzić, że brakowało co czwartej dachówki. Gdyby nie te „mankamenty”, budynek mógłby uchodzić za normalne, angielskie domostwo.
Thomas poczekał, aż dołączy do niego Max, a potem razem ruszyli w kierunku obdrapanych drzwi. Carter zapukał trzy razy, po czym wypowiedział hasło:
-Vestigia terrent*
Drzwi otworzyły się z przeciągłym skrzypieniem i stanął w nich niski, ale barczysty mężczyzna w sile wieku. Ogolona na łyso głowa lekko połyskiwała w świetle księżyca.
- Carter, Simphson! Co tak późno? Już zaczynaliśmy martwić się o was. Wchodźcie szybko do środka – zagadnął mężczyzna.
- Och, to wszystko przez tego idiotę Simphsona. Ale nieważne – burknął Carter.
Nie ściągając kapturów mężczyźni weszli do środka. Mimo, że z ulicy nie było widać żadnych świateł, wnętrze domu oświetlały liczne pochodnie. Po lewej znajdowały się stare, drewniane schody, na których ostało się jeszcze trochę białej farby. Mężczyźni poszli jednak prosto szerokim korytarzem, który doprowadził ich do szerokich drzwi. Za nimi ukazał się dość duży pokój, którego znaczną część zajmował ogromny, prostokątny stół. Przy stole siedziało dwadzieścia, zakapturzonych postaci. Nowo przybyli skierowali się ku ostatnim wolnym krzesłom. Kiedy już się rozsiedli, z drugiego końca stołu podniosła się wysoka postać i przemówiła chłodnym głosem:
- Wszyscy wiemy jaki jest cel naszego spotkania. Niespełna miesiąc temu największy czarnoksiężnik został zgładzony przez… - w tym momencie przez twarz mówcy przemknął cień źle skrywanego obrzydzenia – …jakiegoś bachora. Niestety Czarny Pan dał się zwieść zwykłemu dzieciakowi, dlaczego? Dlatego, że brakowało mu inteligencji i nie docenił swojego przeciwnika. Zlekceważył go. Wobec tego my, najlepsi z najlepszych, wkraczamy do akcji. Zebrałem was tu, żeby na zgliszczach Śmierciożerców zbudować nową organizację - nową i jeszcze silniejszą. My nie będziemy popełniać takich błędów.
Wszyscy zgromadzeni kiwali głowami, podczas gdy mężczyzna kontynuował:
- Niestety straciliśmy nasze wtyczki w ministerstwie. Połowa Aurorów nas poszukuje.
- Dziwne, że tylko połowa – odezwał się Yaxley, siedzący parę miejsc dalej.
- Niewiele wiem. Pewne jest, że Aurorzy na razie odbudowują swoje szeregi – odezwał się Simpson.
- Wiesz coś więcej? – zapytał ponury mężczyzna z lewej strony stołu.
- Tylko czyste plotki. Podobno Potter jest chroniony, poza naszym zasięgiem. Raczej nie są to jego przyjaciele, ani rodzina. Uważam, że chronią go Aurorzy – mówił dalej mężczyzna. – A co do Aurorów… Niewiele się dowiedziałem, ale mam wrażenie, że szykują jakąś akcję.
- Dziękuję Ci Davidzie. To i tak dużo informacji – powiedział mężczyzna, który przewodził zgromadzeniu. - Jakieś pomysły dotyczące Ministerstwa? – zapytał po chwili.
W pokoju zapanowała grobowa cisza.
- Infiltracja Ministerstwa odpada. Nie damy rady. – powiedział niski mężczyzna.
- Tak to prawda – odezwał się ktoś inny.
- Czy wy myślicie o tym samym, co ja? – zapytał Carter, po czym uśmiechnął się przebiegle. – Mam pomysł…






*- łac. „Ślady odstraszają” (a więc nie wchodźmy do jaskini, jeżeli widać tylko ślady wchodzących)

Ostatnio edytowane przez RiderHP : 01-04-2010 o 09:42.
RiderHP jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 12-22-2009, 18:16   #2
RiderHP
Czytelnik horoskopów
 
Zarejestrowany: Dec 2009
Posty: 29
Domyślnie

Rozdział II

Ale zanim dowiemy się o kogo chodziło eks-Śmierciożercom, cofniemy się o jakieś dwa tygodnie…
Nad zamkiem znajdującym się gdzieś w Szkocji, wreszcie pojawiło się słońce. Dla większości ludzi było ono zwykłym słońcem, które wschodzi jak co dzień, ale dla pewnej „dziwnej” społeczności, to słońce stanowiło początek innego, lepszego jutra.
Ale wróćmy do zamku. Budynek nie wyglądał zbyt dobrze. Wszędzie widoczne były oznaki walki: gruzy grubych murów, roztrzaskane fragmenty dachów, a nawet lekko zniszczoną jedną z wież. W środku nie było wcale lepiej, wszędzie walały się porozrzucane zbroje i roztrzaskane posągi, gdzieniegdzie pobroczone zaschniętą już krwią. Słońce ledwo co oderwało się od horyzontu, kiedy w jednej z sypialni obudził się chłopak o kruczoczarnych, potarganych włosach i błyskawicy na czole – tak, to był Harry Potter.
Harry rozejrzał się po pokoju. Obok niego stało jeszcze kilka łóżek, a w każdym ktoś spał. Chłopak nawet nie próbował się domyślać się kto to był. Szybko znalazł swoje okulary i założył je. Usiadł na łóżku i odnalazł wzrokiem swoje ubranie.
- No tak – mruknął. – Można się tego spodziewać.
Ubrania przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy: wszędzie miały ślady kurzu, brudu, a nawet sadzy. Jedna z nogawek spodni była lekko nadpalona, a T-shirt wyglądał jakby podczas Drugiej Wojny Światowej używano go do czyszczenia czołgów*.
Harry chcąc, nie chcąc otrzepał ubrania i założył je, uprzednio biorąc prysznic. Po kwadransie był już gotowy. Wziął jeszcze swoją pelerynę, pogładził kieszeń, z której wystawała różdżka i szybko przeszedł przez dormitorium i pokój wspólny. Gdy znalazł się za portretem, zauważył, że cisza panująca w zamku aż kłuje w uszy.
Wszyscy śpią po wczorajszej fecie, pomyślał.
Dopiero teraz zaczęły do niego napływać wspomnienia wczorajszego dnia. Były jednocześnie tak piękne i nieprawdopodobne, a zarazem tak mroczne, że wywoływały nieprzyjemne ciarki na plecach. Voldemort nie żył, co oznaczało, że Harry był po raz pierwszy w życiu wolny. Zawsze czuł się przez coś zniewolony. Wpierw, przez pierwsze 11 lat życia, był popychadłem swojej jedynej żyjącej rodziny – Dursleyów. Musiał to znosić, ponieważ nie miał gdzie odejść, ani za co żyć. Potem dowiedział się, że jest czarodziejem. Dzięki czemu poznał wiernych przyjaciół i wspaniały świat, o którym nie mógł wcześniej nawet marzyć. Potem, po paru latach pozornego szczęścia jego największy wróg powrócił i delikatnie dał do zrozumienia, że zamierza w najbliższym czasie go zabić. Nie byłoby to, aż tak straszne, gdyby nie to, że Voldemort był najpotężniejszym czarodziejem wszechczasów. Zabił mu rodziców, ojca chrzestnego i wielu przyjaciół, a do tego doszła jeszcze ta przepowiednia.
Voldemort nie żył.
Teraz Harry był całkowicie wolny. Nie musiał już nigdy więcej wracać do podłych Dursleyów, ani kryć się przed Voldkiem, ale… no właśnie, zawsze jest ale…
Harry’ego orzeźwił podmuch chłodnego powietrza. Chłopak zdał sobie sprawę, że nogi poniosły go aż na błonia. Zatrzymał się. Przypomniał sobie o wszystkich, którzy przez niego zginęli, wczoraj Fred, Lupin i Tonks oraz wielu innych. Poczuł ukłucie żalu w sercu. Wszyscy tyle wycierpieli… Nie tak to miało wyglądać.
Rozsiadł się pod rozłożystym drzewem i nagle przypomniał sobie coś, co sprawiło, że serce zaczęło bić mu szybciej. Właśnie siedział pod tym samym drzewem, pod którym często spędzał chwile z Ginny. Właśnie, ona… Tak dawno się z nią nie widział. Teraz mogli już być razem. Harry zaczął przypominać sobie chwile spędzone z dziewczyną na błoniach. Mimowolnie się uśmiechnął…
Nagle obudził się z transu. Od strony Hogsmeade usłyszał coraz głośniejszą rozmowę.
-… ale Kingsley, dajmy już mu dzisiaj spokój, wiele przeżył, musi odpocząć – powiedział znajomy, kobiecy głos.
- Wiem, rozumiem. Ale nie możemy czekać. Trzeba jak najszybciej doprowadzić to do porządku. Co prawda Imperiusy przestały działać, a Śmierciożercy uciekli w popłochu, ale oni tak łatwo się nie poddadzą. – Patrząc przed siebie, ponuro stwierdził Auror, a kiedy spostrzegł minę kobiety, dodał stanowczo: – Minerwo, wiem co myślisz, ale Harry musi nam teraz pomóc bo…
- Uważam, że powinien być teraz z rodziną… Ech, to znaczy z przyjaciółmi –przerwała ostro McGonagal.
Oboje znajdowali się już jakieś kilkanaście kroków od drzewa, za którym siedział Harry i wyraźnie zmierzali w jego kierunku. Chłopak przez chwilę się zastanawiał, czy przypadkiem go nie zauważyli, ale cały czas spoglądali na zrujnowany zamek.
- Zresztą, musi teraz dużo odpoczywać – dodała po chwili namysłu kobieta.
- I dlatego najpierw zabieram go do Św. Munga na badania, a tobie Minerwo… - powiedział, spoglądając na nią z niepokojem - .. też przydałby się sen.
- Nie pojmuję dlaczego chcesz go nadal chronić. Nic mu już nie grozi! – warknęła wyraźnie już zdenerwowana profesor Transmutacji, ignorując ostatnie słowa Aurora.
- Czy myślisz, że Śmierciożercy tak szybko mu odpuszczą? Prawda, wczoraj Sam Wiesz Kto został pokonany, wielu Śmierciożerców zostało złapanych, ale wielu wciąż się ukrywa. – Spojrzał na kobietę wzrokiem, który zdawał się mówić : „ I tak go stąd zabiorę”.
McGonnagal widocznie się ugięła, albo nie znalazła już żadnych kontrargumentów, bo ze spuszczoną głową milczała, kiedy przechodzili obok drzewa, za którym schował się Harry.
- Właściwie to on jest w wieży? – bardziej stwierdził niż zapytał Kingsley. – Pójdź po niego. Ja tu poczekam.
Harry poczuł nagłe pragnienie ukazania się.
- Nie trzeba będzie – powiedział spokojnym głosem i wystąpił, tak żeby mogli go zobaczyć.
McGonnagal i Shacklebolt stanęli jak wryci. Pierwszy odezwał się Kingsley:
- Witaj Harry, jak się czujesz?
Harry nie dał się zwieść.
- Dobrze, a teraz do rzeczy: Co dokładnie zamierzacie ze mną zrobić?
Shacklebolt nie tak wyobrażał sobie tą rozmowę. Spojrzał niepewnie na chłopaka i powoli zapytał:
- A dużo słyszałeś?
- Wystarczająco – rzekł chłopak chłodnym tonem. Był wściekły, że wszystko rozgrywa się za jego plecami. Nowy Minister Magii zauważył to i powiedział bardzo szybko, co nie było w jego naturze:
- Ehh, nie gniewaj się Harry, ale jak zapewne słyszałeś Śmierciożercy nie chcą się łatwo poddać i już w tej chwili organizują podziemie. My sami nie mamy ludzi, dużo z Zakonu zginęło podczas wczorajszej bitwy, aurorów można liczyć na palcach jednej ręki, a przecież musimy postawić jakoś na nogi całe ministerstwo.
- To znaczy: myślicie, że Śmierciojady wciąż na mnie polują? – zapytał Potter. Po chwili zastanowienia dodał: – Nie, dzięki. Sam sobie poradzę.
- Ale my nie chcemy przetrzymywać ciebie w lochach o chlebie i wodzie – zagrzmiał czarnoskóry mężczyzna, któremu wyraźnie zależało na czasie.
- Wobec tego, co macie na myśli? – zapytał zbity z tropu Harry.
- Zapewne jak usłyszałeś, na początku powinieneś przebyć badania w Mungu. Wiem, wiem… Ale i tak trzeba – dodał mężczyzna, uciszając ręką Harrego, który już otwierał usta, by zaprotestować. – Potem chcielibyśmy cię przesłuchać w sprawie ostatnich wydarzeń. Dobrze byłoby gdybyś mógł też uczestniczyć w procesach niektórych Śmierciożerców, a reszta wyjdzie w praniu.
- Reszta?- wychrypiał Harry, dla którego to, co powiedział były Auror, wcale się nie podobało. Postanowił jednak bez względu na sytuację zachować trzeźwość umysłu. Spojrzał na profesor McGonnagal, chcąc się dowiedzieć, co ona o tym wszystkim myśli, ale pani profesor podczas całej sceny wpatrywała się, raz w Pottera, a raz w Kingsleya, z lekko otwartymi ustami. Harry nigdy nie widział swojej nauczycielki w tak dziwnym stanie. Kiedy spojrzenie chłopca i nowej dyrektorki Hogwartu spotkały się, McGonnagal w mgnieniu oka zrozumiała, że musi wyglądać komicznie, więc szybko zamknęła usta.
- Wiem, że chciałbyś spędzić trochę czasu z przyjaciółmi i odpocząć, ale mógłbyś nam trochę pomóc – powiedział po dłuższej chwili Shacklebolt. Jego głos jednocześnie wyrażał smutek i zakłopotanie.
- Długo to może potrwać? - zapytał Harry.
Kingsley zauważył, że chłopak zaczyna się łamać. Teraz powinien przemyśleć każde swoje następne słowo.
- Nie jestem pewny, ale sądzę, że powinniśmy się z tym szybko uporać.
Bardzo dyplomatycznie, pomyślał Harry. Chłopak nie do końca wiedział, co miał począć. Tak po prostu odejść z Weasleyami i udawać, że nic się nie stało? Wciąż, gdzieś w głębi jego świadomości, krążyło uczucie, a może raczej przekonanie, że śmierć Freda, Lupina, Tonks, a nawet Creeveya to jego wina. Co miałby teraz im powiedzieć? W obliczu nowych faktów propozycja Ministra Magii (co prawda tymczasowego, ale jednak) stawała się niezwykle kusząca i dawała czas na przemyślenie wszystkiego.
- Ok, zgadzam się.
Kingsley Shacklebolt i Minerwa McGonnagal popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Żadne z nich nawet nie marzyło o tak szybkim rozwiązaniu sprawy.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że w tym czasie kontakt z przyjaciółmi będzie bardzo utrudniony? – zapytał niepewnie Kingsley.
- Tak – stwierdził twardo Harry.
- No to wspaniale. – Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. – Teraz idź po swoje rzeczy, tylko szybko, bo czas nagli.
- Eee… W zasadzie, to ja wszystko mam – powiedział lekko zawstydzony Potter.
Shacklebolt przyjrzał się uważnie jego strojowi i mruknął:
- No cóż, trzeba będzie coś kupić, bo w tym lepiej się nigdzie nie pokazywać. Do widzenie Minerwo – dodał już głośniej i nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę Hogsmeade.
- Do widzenia – rzucił na odchodnym chłopak.
- Do widzenia – powiedziała oniemiała pani profesor, po czym ruszyła w stronę zamku.
RiderHP jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 01-04-2010, 09:39   #3
RiderHP
Czytelnik horoskopów
 
Zarejestrowany: Dec 2009
Posty: 29
Domyślnie Rozdział III cz. 1

Po dość chłodnym i obfitym w wydarzenia maju, nadszedł o wiele cieplejszy i spokojniejszy czerwiec. Ale i ten miesiąc zaczął chylić się ku końcowi. W świecie magii, mimo początkowego chaosu, zapanował ład i porządek. Ministerstwo miało ręce pełne roboty: nowe ustawy, które miały zapobiec nieszczęściu, jakie ogarnęło Anglię w ciągu ostatnich kilku lat, tylko czekały, aż zostaną wprowadzone w życie. A zmian trzeba było wiele.
Większość świata czarodziejskiego wytykała nieudolność Aurorów, których rola w pokonaniu Voldemorta była praktycznie zerowa. Azkaban, bez dementorów przestał być tak bezpiecznym miejscem jak dawniej. Wszyscy chcieli uniknąć sytuacji, w której losy Anglii, a nawet świata, zależałyby od trójki nastolatków, którzy nawet nie ukończyli szkoły. Mimo tego wszyscy czuli niezmierną wdzięczność tej trójce. Ministerstwo wyraziło wyrazy wdzięczności dla całej trójki w postaci Orderu Merlina Pierwszej Klasy. Wszystkich jednak dziwiła nieuchwytność najważniejszego z nich – Harry’ego Pottera. Reporterzy wszelkich gazet, włącznie z miesięcznikiem: „ Zostań domowym magizoologiem”*, wyłazili ze skóry, żeby zamienić choć słówko z Wybrańcem. Niestety pozostawał on nieuchwytny, a Ministerstwo tłumaczyło wszystko „środkami bezpieczeństwa”, chociaż nikt nie potrafił zrozumieć przeciw czemu te „środki” zostały podjęte. Na ten temat krążyło wiele plotek. Jedna z ciekawszych głosiła, że Chłopiec Który Przeżył, po pokonaniu Tego Którego Imienia Nadal Nie Wolno Wymawiać Mimo Jego Śmierci, doznał silnego wstrząsu psychicznego i obecnie jest hospitalizowany w szpitalu Św. Munga na oddziale dla chorych psychicznie.
Tymczasem, sam zainteresowany, mimo tych wszystkich plotek i niesprzyjających okoliczności miał się bardzo dobrze. Nie… Dobrze, a może tylko poprawnie? Sam chłopak o tym nie wiedział. Bo jak niby miał się czuć po tylu wydarzeniach. Pomimo, że od najważniejszych wydarzeń minęło aż miesiąc, Harry’emu nie udało się jeszcze uporządkować dostatecznie swego życia. Próbował i to bardzo wiele razy, ale nigdy nie doszedł do żadnych konstruktywnych wniosków. Jednak nie wszystko, co pisały gazety było kłamstwem. Prawdą, na pewno jest to, że unika kontaktu ze światem, a nawet najbliższymi przyjaciółmi. Do tej pory napisał tylko jeden, krótki liścik, w którym wyjaśnił, że nic mu nie jest i że jest bezpieczny. Weasleyowie nie byli zachwyceni taką wylewnością.
No, ale wróćmy do Harry’ego i do miejsca, w którym przebywa, bo ta miejscowość nie jest wcale tak oczywista, jakby mogło się wydawać.
Harry siedział spokojnie na ławce, przed zadbanym czteropiętrowym budynkiem. W oddali słyszał uspokajający szum morza. Dochodził wieczór, a niebo było bezchmurne. Mimo, że temperatura wahała się pomiędzy dwadzieścia a dwadzieścia pięć stopni Celsjusza, to w telewizji mówili o dość chłodnym początku lata. Chłopak ubrany był w dżinsy i t-shirt, na który zarzucił niezapiętą koszulę. Ogólnie rzecz ujmując, jego ubrania po raz pierwszy od paru lat nie budziły konsternacji zarówno wśród Mugoli jak i Czarodziejów.
Potter patrzył na widoczne w oddali turkusowe morze. Długo zastanawiał się nad wcześniej poruszonymi sprawami oraz nad kolejnym, nowym problemem, który można uformować w takich oto słowach: „Co do cholery tutaj robię?!”. Harry, mimo usilnych starań, nie potrafił zrozumieć, jaki jest cel Ministerstwa. Owszem pogodził się z tymi wszystkimi przesłuchaniami, zarówno jego jak i Śmierciożerców, których udało się załapać i w których procesach musiał uczestniczyć. Potrafił też przyjąć do świadomości tygodniowy pobyt w Świętym Mungu, ale trudno mu było wyobrazić sobie, jaka jest jego rola w Międzynarodowym Kongresie Czarodziejów? Z założenia miał tylko słuchać i nie zabierać głosu.
W tym momencie rodzi się pytanie: Po co Harry Potter ma przebywać na tym kongresie? Ministerstwo szybko przyszło z odpowiedzią: Harry miał obrać rolę eksperta, ponieważ rozmowy głównie dotyczyły ostatnich wydarzeń w Anglii oraz jak im zapobiec w przyszłości. Harry czuł się dziwnie, kiedy co wieczór przedstawiciele Ministerstwa pytali się go o zdanie. Jedyną zaletą tego wyjazdu była ładna pogoda, bo kongres, jako że miał miano międzynarodowego, odbywał się w niewielkim miasteczku o nazwie Bandol, które leżało nad Morzem Śródziemnym, na południu Francji.
Chociaż w danej chwili, Pottera nie interesował zbytnio świat zewnętrzny, bowiem intensywnie skupiał się na zawiłych myślach, to w pewnej chwili drgnął. Przez chwilę zdawało mu się, że ktoś poruszył się w krzakach. Nie minęła sekunda, a już stał z różdżką w ręku, spoglądając w niedokładnie przystrzyżony żywopłot. Kiedy zrobił krok w kierunku krzaków, usłyszał jakiś głos tuż za sobą, na dźwięk którego błyskawicznie się obrócił.
- Och, Harry, jesteś tu. Wszędzie cię szukałem. Zaraz będzie kolacja.
- Bryan, przestraszyłeś mnie - odpowiedział zgodnie z prawdą.
Bryan miał nie więcej jak 30 lat, a jego głównym zadaniem polegało na pilnowaniu Pottera. Oficjalna wersja mówiła o „dotrzymywaniu towarzystwa”.
- A co ty właściwie robisz? – Mężczyzna dopytywał się podejrzliwie, przypatrując się wyciągniętej różdżce
- Nic – odparł szybko Harry, po czym rzucił jeszcze jedno spojrzenie na żywopłot i powlókł się za Bryanem do jadalni. Chcąc nie chcąc, chłopak musiał uwierzyć, że było to tylko przywidzenie, iluzja.
Po skończonej kolacji Harry wrócił do swojego pokoju. Cieszyło go, że Kongres dobiega już końca. Pozostał jeszcze jeden dzień, podczas którego nic szczególnego nie powinno się wydarzyć. Harry nie zastanawiał się wcześniej, co zrobi za parę dni. Na pewno powinien znaleźć jakieś mieszkanie. O nadchodzącym wielkimi krokami spotkaniu z Weasleyami starał się nie myśleć.
Chłopak rzucił się na łóżko w niewielkim, ale za to bardzo przytulnym pokoju. Materac zaskrzypiał ponuro pod ciężarem wyciągniętego ciała. Zapowiadał się kolejny nudny wieczór, spędzony na oglądaniu durnych programów rozrywkowych w mugolskiej telewizji.
Źle ustawiona klimatyzacja, a raczej nie włączenie jej przez obsługę hotelu, sprawiło że młody Potter, został zmuszony do otworzenia okna. Przez chwilę stał przed otworzonymi szeroko okiennicami i rozkoszował się przyjemną bryzą znad morza. Kiedy miał już odejść od okna, usłyszał nad sobą trzepotanie skrzydeł, a na łóżku wylądowała śnieżno-biała sowa. Przez chwilę myślał, że to Hedwiga, ale ta sowa była zupełnie nie inna. Było to tym bardziej dziwne zjawisko, że wszystkie jego listy sprawdzało Ministerstwo. Powoli podszedł do sowy i odwiązał kopertę. Sowa nie drgnęła i nadal siedziała na łóżku, ciężko dysząc ze zmęczenia. Musiała przebyć długą drogę.
Odłożył list i odnalazł wzrokiem pusty kubek. Wycelował różdżkę i mruknął:
- Aquamenti.
Kubek wypełnił się wodą. Postawił go przed sową, która z chęcią zanurzyła dziób w wodzie. Tymczasem wzrok Harry’ego spoczął na kopercie.
- Specialis Revelio – powiedział, celując różdżką w list.
Brak jakiejkolwiek reakcji na zaklęcie był w tym momencie zjawiskiem sprzyjającym. Harry otworzył kopertę i rozwinął niewielki kawałek pergaminu.

Drogi Harry,
Nie znasz mnie, ale ja wiem o tobie więcej niż mógłbyś się spodziewać. Znałem Profesora Dumbledora i on mi o tobie wiele opowiadał. Chciałbym się z tobą spotkać, najlepiej dzisiaj o dwunastej w nocy na rogu Rue Didier Daurat i Rue Maribeu. Wiem, że podjęto specjalne środki bezpieczeństwa, ale mam nadzieję, że sobie poradzisz. Odpowiedź prześlij przez tą sowę.
G.R


Gdyby nie natarczywość sowy, która zaczęła domagać się odpowiedzi, Harry pewnie zwlekałby dłużej. Było wysoko prawdopodobne, że list przysłali Śmierciożercy, ale mimo tak poważnych wątpliwości, Harry postanowił pójść na tajemnicze spotkanie. Wyjął pióro i na odwrocie listu napisał krótką odpowiedź, przywiązał list do nogi sowy, która natychmiast wyfrunęła z pokoju. Chłopak zerknął na zegarek: wpół do dziewiątej. Miał nie więcej jak trzy godziny na opracowanie planu wydostania się z budynku i dostania się na miejsce spotkania.
Niewątpliwie najtrudniejsze zadanie stanowiło wydostanie się z hotelu, który chroniło wiele skomplikowanych zaklęć, w tym także zaklęcie antydeportacyjne. Harry nie był w najlepszej kondycji fizycznej, więc od razu odrzucił wyjście przez okno. Pozostało mu jedno rozwiązanie – wyjście głównymi drzwiami.
W pół do dwudziestej czwartej Harry założył na siebie pelerynę niewidkę i ostrożnie zszedł po schodach, po chwili znajdował się już w holu z recepcją. Tuż przed nim znajdowały się drzwi wyjściowe, a po obu stronach siedzieli Aurorzy. Ich niedbale wyprostowane nogi zagradzały drzwi, co skutecznie uniemożliwiało przejście. Schody skrzypnęły cicho, kiedy Harry postawił stopę na ostatnim schodku. Zamarł w bezruchu i spojrzał na Aurorów. Jeden z nich intensywnie obserwował miejsce, w którym stał Harry, ale drugi chyba nic nie zauważył, bo dalej opowiadał o czymś towarzyszowi. Po chwili zaniepokojony zachowaniem kolegi zapytał:
- Andrew, coś się stało?
- Sam nie wiem. Zdaje mi się, że coś słyszałem – powiedział Andrew i wstał z wyciągniętą przed siebie różdżką.
- Gdzie? Na schodach? Przecież tam nikogo nie ma – stwierdził sucho jego kolega. – A zresztą, kto i po co miałby się wymykać z budynku? Jak już coś, to do środka, ale z hotelu?
- Masz rację – przerwał szybko mężczyzna, najwyraźniej nie chcąc słuchać wywodów kolegi.
- A wracając do tego, co mówiłem…
Harry ostrożnie zszedł z ostatniego schodka.
- ….to słyszałeś, że podobno…
Zrobił krok, uważnie patrząc, gdzie stawia nogę.
- … mają zamknąć szkołę w…
Zatrzymał się nagle, przysłuchując się dalszej rozmowie.
- … Elsango, w południowej Hiszpanii…
Harry odetchnął z ulgą. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zauważył czerwony kubek stojący na stoliku w głębi recepcji.
RiderHP jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 01-04-2010, 09:41   #4
RiderHP
Czytelnik horoskopów
 
Zarejestrowany: Dec 2009
Posty: 29
Domyślnie Rozdział III cz. 2

- Coś czytałem w „Proroku”, a właściwie dlaczego ją zamknęli? - zapytał Andrew.
- Oficjalnie mówią, że za mało dzieciaków się zgłaszało, a standardy nauki też nie były jakoś szczególnie wysokie - odpowiedział drugi mężczyzna.
Harry już celował w kubek różdżką, kiedy nagle zauważył coś znacznie ciekawszego, malutki flakonik z jakimś bezbarwnym płynem. Z trudem odczytał nazwę: „Veritaserum”.
- A co się stanie z dzieciakami, które się tam uczyły? Przecież tam było ponad sto osób.
- Nie wiem. Pewnie rozejdą się po Europie. Część do Durmstrangu, część do Beauxbatons, a pozostali do naszego Hogwartu.
Co u licha tu robi veritaserum, przemknęło mu przez głowę. Nie zastanawiał się nad tym dłużej, tylko skierował różdżkę w stronę flakonika.
- Pewnie tak… A w ogóle to, czy wiadomo coś o Hogwarcie? Bo mówią, że…
Ale już nigdy nie dowiemy się co mówią o Hogwarcie, bo w tym momencie rozpadł się mały flakonik, zawierający veritaserum. Mężczyźni podskoczyli i szybko znaleźli się przy miejscu zdarzenia. Harry w mgnieniu oka wykorzystał brak ochrony i przeszedł przez pierwsze drzwi. Wchodząc do niewielkiej szatni skąd prowadziła droga na zewnątrz. Z recepcji doskonale słyszał krzyki:
- ANTHONY, MÓWIŁEM CI ŻEBYŚ NIE STAWIAŁ TEGO OBOK KUBKA Z GORĄCĄ HERBATĄ! I CO MY TERAZ POWIEMY? WIESZ, JAK TO TRUDNO ZDOBYĆ?!
Tymczasem Harry wyjrzał przez okno i spostrzegł Aurorów, którzy akurat przechodzili obok i z zaciekawieniem wpatrywali się w drzwi wejściowe, nasłuchując krzyków z holu. Harry odczekał, aż mężczyźni znikną za rogiem. Powoli otworzył drzwi. Od razu uderzyło go chłodne powietrze.
Szybko, a jednocześnie ostrożnie wyszedł na ulicę. Spojrzał na zegarek i odkrył, że wymknięcie się z budynku zajęło mu dziesięć minut, o pięć za dużo. Nie miał więcej czasu do stracenia, więc bezzwłocznie podjął wędrówkę, ale nie prosto w kierunku Rue Maribeu, tylko w przeciwną stronę. Zamierzał okrążyć okolicę i zajść na miejsce z zupełnie nieprzewidywalnej strony. Miał na ten manewr nie więcej jak piętnaście minut. Pod peleryną szło się niewygodnie, ale nie potrafił sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby ktoś go nakrył. Kiedy skręcił w Rue Arago, usłyszał warczenie.
- Arnoldzie coś znalazłeś? – zapytał jakiś ochrypły głos.
Harry po raz drugi tego dnia zamarł. Powoli odwrócił się i ujrzał łysego faceta o potężnej muskulaturze. Olbrzym bez wątpienia nosił mundur policjanta. Jego towarzysz – Arnold okazał się równie wielkim jak na rottweilera psem. Harry był pewien, że mężczyzna go nie widzi, ale nigdy nie przekonał się, czy peleryna działa tak samo dobrze na zwierzęta, co na ludzi. W Hogwarcie podczas licznych nocnych przechadzek, zawsze zdawało mu się, że pani Norris go widzi. Teraz był już niemal tego pewien, bowiem pies łypał na niego groźnie, a ślina ciekła mu z pyska. Mężczyzna pomimo rozbudowanych mięśni ledwo utrzymywał psa na metalowym łańcuchu.
- Zaraz złapiemy tych chuliganów. Tak… A wtedy twój pan dostanie specjalną nagrodę - powiedział policjant. – To mówisz, że oni gdzieś tu są? Już spokojnie, zaraz Ciebie spuszczę, a ty przegonisz ich w moją stronę, dobrze?
Facet, nie czekając na odpowiedź, schylił się i zaczął odpinać smycz wierzgającego psa. Tymczasem Harry myślał gorączkowo: „Co teraz? CO TERAZ?!”
Nie mogąc wymyśleć lepszego planu, puścił się biegiem w kierunku najbliższego drzewa.
- Ruszaj – usłyszał za sobą.
Ledwo zdążył dobiec za drzewo, usłyszał głośne szczekanie. Obrócił się i zobaczył psa oddalonego zaledwie parę metrów od niego. Niewiele myśląc, ryknął:
- PROTEGO.
Rozwścieczoną bestię, która zamierzała już zacisnąć szczękę na nodze Harry’ego, odrzuciła wyczarowana tarcza. Pies zaskamlał, ale nie wstał, podniósł głowę i spojrzał z wyrzutem na Harry’ego. Po chwili nadbiegł jego właściciel. W ręku trzymał latarkę.
- Arnoldzie, co oni ci zrobili? Nie bój się, ja cię obronię – powiedział, schylając się nad psem, a potem ryknął, gdzieś w ciemność: – JA WAM DAM!
Harry cały czas stał jak skamieniały i nie wiedział co robić. Tymczasem mężczyzna wstał i zaczął świecić latarką po Harrym.
- Co to jest?- powiedział cicho, zatrzymując światło gdzieś na dole.
Harry szybko spojrzał w dół. Peleryna niewidka zsunęła się i nogi Harry’ego wystawały aż po kolana.
Policjant zaczął zbliżać się do chłopaka. Harry zareagował natychmiast:
-Obliviate.
Na twarzy mężczyzny pojawił się wyraz błogiej nieświadomości. Harry poprawił pelerynę, machnął jeszcze raz różdżką, a mężczyzna obrócił się, wziął psa na ręce i powiedział spokojnym głosem:
- Zabiorę cię do weterynarza. Powinieneś na przyszłość zapamiętać, żeby nie biegać wokół transformatora.
Mężczyzna oddalił się, a Harry poczuł niewyobrażalną ulgę. Bajeczkę wymyślił na poczekaniu i szczerze wątpił, by mężczyzna w nią uwierzył, zwłaszcza, że chłopak nie przypominał sobie, by w okolicy znajdował się chociaż jeden transformator.
Spojrzał na zegarek. Do północy zostało osiem minut. Biegł ile sił w nogach. Po paru minutach skręcił w Rue Didier Daurat. Mimo, że do miejsca spotkania pozostało nie więcej jak pół kilometra, ulicę otaczały nieprzeniknione ciemności. Przechodził właśnie koło dużego domu, w którym głośno grała muzyka. Widocznie jakaś impreza, pomyślał. Nie zaszczycając więcej spojrzeniem owego domu, maszerował na przód. Harry dochodził już do miejsca spotkania i zaczynał rozumieć dlaczego nieznajomy wybrał właśnie ten obszar miasta. Zarówno na Rue Didier Daurat, jak i Rue Maribeu nie paliła się żadna latarnia. Na rogu jeszcze nikogo nie było. Po jednej stronie rósł niewielki las, zaś drugą stronę „zdobiła” stara, niesłychanie zniszczona chata. Harry przyglądał się okolicy ostrożnie i po chwili zauważył list, który leżał pod słupem telefonicznym niedaleko chaty. Stanął nad listem, jednocześnie przykrywając go peleryną. Dla obserwatora z zewnątrz wyglądałoby to tak, jakby list po prostu zniknął.
- Specialis Revelio – mruknął podobnie jak trzy godziny temu, ale tym razem dało się słyszeć cichy pisk. Harry zrezygnował z próby otworzenia listu, bo niewątpliwie zionęło od niego czarną magią. Nie wiedział, czy list tylko przypadkowo wydawał się nasycony czarną magią, czy może była to pułapka. Rozejrzał się ponownie. Nadal nie widział nikogo w okolicy. Zainteresował się natomiast, wcześniej wspomnianym, zaniedbanym domem. Podszedł bliżej płotu, żeby lepiej się przyjrzeć. Wpatrywałby się w niego dłużej, gdyby nie piskliwy głos:
- Brawo Harry! Nie dałeś się zwieść. Oczywiście uścisnąłbym cię, ekhm, gdybym wiedział, gdzie jesteś - dodał po chwili namysłu.
Harry odwrócił się i zobaczył chudego mężczyznę w sile wieku. Na głowie rosły mu krótkie, czarne włosy. Stał odwrócony do Harry’ego tyłem, co potwierdzało, że naprawdę nie wiedział, gdzie stoi chłopak.
Harry zdjął pelerynę i powiesił na ogrodzeniu, o które się później oparł.
- No to, w każdym razie: dzień dobry, Harry. A raczej dobry wieczór - powiedział mężczyzna, ale wciąż stał tyłem do Harry’ego. Był wyraźnie zdezorientowany. Widocznie trudno mu się mówiło do powietrza.
- Dobry wieczór - odpowiedział Harry, a jego głos o dziwo zabrzmiał spokojnie i opanowanie.
RiderHP jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 01-04-2010, 09:41   #5
RiderHP
Czytelnik horoskopów
 
Zarejestrowany: Dec 2009
Posty: 29
Domyślnie Rozdział III cz. 3

- Ach, tu jesteś. – Mężczyzna odwrócił się do chłopaka. – Może się przedstawię. Nazywam się Gawain Robards i jak pisałem już w liście, znałem dobrze Profesora Dumbledora. Wiele mi o tobie opowiadał.
- Skądś znam te nazwisko – głośno się zastanawiał Harry.
- Możliwe, możliwe - rzekł szybko Robards. – Ale zanim przejdziemy do sedna naszego spotkania, to chciałbym ci pogratulować. Zachowałeś słuszną ostrożność w stosunku do tej „ pułapki” - powiedział, wskazując na list.
- Więc to było… Co to było? – zapytał Harry.
- To był, jakby to powiedzieć, pewnego rodzaju sprawdzian. Gdybyś otworzył ten list, nic wielkiego by ci się nie stało. No, najwyżej byś zemdlał. To, jak zachowywałeś się idąc do tego miejsca, też zasługuje na pochwałę - powiedział Robards i uśmiechnął się.
- Pan wszystko widział? – zapytał zdziwiony Harry.
- Nie do końca. Nie potrafię widzieć przez peleryny niewidki, więc trudno mi było ciebie śledzić, ale trzeba cię pochwalić za zachowanie zimnej krwi w obliczu niebezpieczeństwa. Naprawdę wyczyściłeś pamięć temu facetowi z psem? – zapytał, wpatrując się niebieskimi oczyma w Harry’ego. W jego głosie można było wyczuć podziw.
- Tak – odpowiedział już kompletnie zdruzgotany, a nawet załamany Harry. Kompletnie nie wiedział co się teraz stanie.
- No, ale przejdźmy do meritum sprawy – kontynuował Gawain – Jak już Ci wcześniej wspominałem, znałem dobrze niedawnego jeszcze dyrektora Hogwartu. Wiele mi o tobie mówił. A już wtedy, trzy lata temu, wydawałeś się mi wyjątkowym człowiekiem. Dzisiejsze wydarzenia tylko to potwierdzają. Słyszałem, że interesujesz się obroną przed czarną magią? – zapytał ni z stąd, ni z owąd.
- Ja… Mówią, że jestem w tym dobry… Ale, czy ja wiem?- wydusił z siebie.
- Czy mówiłem ci, że wyglądasz zupełnie jak ojciec, za to oczy…
- Mam po matce – przerwał szybko Harry, dla którego wysłuchiwanie tego stało się już męczące. – Tak, wiem. Parę osób mi to mówiło. Znał ich pan?
- Słabo, ale pamiętam ich ze szkoły – odpowiedział szybko Robards.- Zatem przejdźmy do propozycji, którą mam ci przedstawić. Chciałbym cię trochę podszkolić w zakresie zaklęć i obrony przed czarną magią, co ty na to?
Harry’ego aż tak zdziwiła ta propozycja, że zaniemówił. Nie wiedział, co o tym sądzić. Zaczął się nerwowo rozglądać, jakby szukał kogoś kto zna odpowiedź.
- Ale dlaczego i po co? – wykrztusił wreszcie z siebie.
Robardsa widocznie zaskoczyło to pytanie, ale odpowiedział prawie natychmiast:
- Jak już wcześniej powiedziałem, już trzy lata temu stwierdziłem, że jesteś niezwykły. Teraz chciałbym tobie po prostu pomóc poznać kilka nowych i starych, przydatnych acz częściowo zapomnianych zaklęć - rzekł – ale jeśli nie chcesz…
- Oczywiście, że chcę – przerwał Harry. Perspektywa poznania czegoś, czego mogła nie wiedzieć nawet Hermiona bardzo mu się spodobała.
- W takim razie jesteśmy umówieni. – Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. - Teraz pozostało nam tylko omówić sposób, w jaki dostaniesz się do mojego domu, w którym będę cię uczył. Zależy mi na dyskrecji.
- W jakim sensie?
- Chodzi mi o to, że lepiej byłoby gdyby nikt nie wiedział o twoim pobycie u mnie – wytłumaczył Gawain.
- Oczywiście.
- A teraz powiedz mi, jak umówiłeś się z Ministerstwem ? – zapytał.
- No… ustaliliśmy, że po skończeniu kongresu będę mógł robić, co mi się tylko podoba, a oni nie będą mnie śledzić, ani prześladować.
- Co jest oczywiście bujdą – zauważył Robards. – A my musimy wymyśleć, jak ich obejść.
RiderHP jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 01-14-2010, 09:46   #6
RiderHP
Czytelnik horoskopów
 
Zarejestrowany: Dec 2009
Posty: 29
Domyślnie Rozdział IV cz. 1

Ostatnia szansa
Rozdział IV
- JAK TO GO ZGUBILI?! Przecież on ma ledwie osiemnaście lat i jest najsłynniejszym czarodziejem na świecie. Nie da się tak po prostu go zgubić! - zagrzmiała pani Weasley, kiedy dowiedziała się od swojego męża o szokujących wieściach.
- Molly, spokojnie. Mówiłem Ci, że Ministerstwo podjęło wszelkie kroki, aby upilnować Harry’ego, ale on ich… - tu się zawahał i spojrzał niepewnie na swoją żonę. Po chwili kontynuował - …po prostu wykiwał.
- Ha! – krzyknął uśmiechnięty Ron, który do tej pory siedział cicho przy stole i przyglądał się całej sprawie. – Harry nigdy się nie da!
I w tym momencie napotkał spojrzenie matki, więc szybko się zreflektował i z zamiarem nie odzywania się do końca rozmowy, zawiesił głowę.
- Ale… To gdzie on może być? – zapytała drżącym głosem Ginny, która siedziała obok swojego brata.
- Nie wiem… Nikt nie wie – odpowiedział pan Weasley.
- Ale w jaki sposób, jak ty to nazwałeś, „wykiwał” wykwalifikowanych Aurorów? – zastanawiała się Molly Weasley.
- Mówił pan, że Aurorzy mieli użyć jakiegoś nowego sprzętu, dzięki któremu mieli śledzić go bez problemu – dodała Hermiona, siedząca naprzeciw Rona.
- Widocznie miał skądś przecieki – powiedział Artur Weasley, a twarz miał zamyśloną.
- Czy możesz, tato, przybliżyć nam szczegóły tej ucieczki? – zapytał Ron takim głosem, jakby był dumny, że jego najlepszy przyjaciel potrafi oszukać tylu Aurorów. Nie wydawał się zbytnio zaniepokojony.
- Ron, czy mi się zdaje, czy ty czasem w ogóle się nie martwisz, a wręcz jesteś dumny z tego co się stało? – zapytała Hermiona z naciskiem na słowo „DUMNY”.
- Po prostu wiem, że Harry sobie poradzi, zawsze sobie…
- Jak ty możesz taki być? - przerwała mu Hermiona.
- Nie znasz tak dobrze Harry’ego, jak ja!
Hermiona już otwierała usta, żeby wygłosić ripostę, ale ubiegł ją pan Weasley.
- Spokój, dzieciaki! To nie czas na kłótnie.
- To powiedz nam coś o tej sytuacji – zaproponowała już spokojniejsza pani Weasley.
- No chyba nic się nie stanie jeśli wam powiem – stwierdził jej mąż. – A więc Ministerstwo umówiło się z Harrym, że pierwszego lipca „puszczą” go wolno. Oczywiście mieli zamiar mieć go cały czas na oku…
- Czyli „śledzić”, nazywajmy rzeczy po imieniu – przerwał, ku oburzeniu reszty domowników Ron.
- Mieli zamiar go pilnować. Te urządzenie, o którym wspominałaś, Hermiono. – Spojrzał na nią z powagą. - Jest jeszcze w fazie testów, ale nigdy do tej pory nie zawiodło. Zostało zbudowane, przez…
- Jak ono działa? - ponagliła męża Molly.
- Taaak. No więc, jest to urządzenie, za pomocą którego można dowiedzieć się gdzie teleportowała się dana osoba. Wystarczy, że urządzenie jest włączone, a będzie znane miejsce pobytu teleportowanej osoby, oczywiście, jeżeli znajdowała się w obrębie pięciu metrów od urządzenia. Samo urządzenie nie ma jeszcze nazwy i jest na etapie testów.
- Więc jak on to oszukał? – zapytał Ron, pamiętając, żeby nie palnąć czegoś niepotrzebnego.
- No właśnie, pomysłowo i prosto. Urządzenie potrzebuje paru sekund, żeby namierzyć, gdzie ktoś się teleportował. Wychodzi, że Harry miał jakieś dziesięć sekund, zanim Aurorzy się do niego aportowali. Najnormalniej w świecie….
- …teleportował się ponownie, zanim pojawiło się tam Ministerstwo – dokończyła Hermiona.
- Tak – potwierdził pan Weasley. – I zgubiliśmy go. W każdym razie, był bardzo dobrze poinformowany. Nie chce mi się wierzyć, że teleportował się parę razy, ot tak dla zabawy. W dodatku teleportował się do miejsca, w którym nie było nic konkretnego.
- Gdzie? – zapytała Hermiona.
- Puszcza Forest of Dean.
Hermiona i Ron spojrzeli na siebie znacząco.
- Co…? – próbowała zapytać Molly Weasley, ale nie skończyła, bo Hermiona szybko wytłumaczyła:
- Puszcza Forest of Dean to jedne z miejsc, w którym ukrywaliśmy się w tamtym roku.
Pozostała trójka wymieniła spojrzenia. Do tej pory ani Ron, ani Hermiona nie powiedzieli nikomu, co się działo w tamtym roku.
- Tak czy siak, miejmy nadzieję, że Potter wie co robi – zakończył rozmowę pan Weasley.
Jako pierwsza wstała Ginny i powlokła się na górę. Wszyscy patrzyli na nią ze zdziwieniem, ale też z współczuciem.
-Martwi się – odezwała się Hermiona parę chwil później, kiedy usłyszeli głośne trzaśnięcie drzwiami.
- Nie powinna, nie ma o co - odpowiedziała matka Ginny.
- Nie widziała się z nim prawie rok, a do tej pory nic do niej nie napisał. Może sobie myśleć różne rzeczy – rzekła Hermiona.
- Ale dlaczego on nic nie pisze, nie odwiedzi i w ogóle? – zapytała Molly.
- Pewnie nie może. Ministerstwo… - zaciął się Ron.
- Z tego, co słyszałem od Kingsleya, to wcale nie nalegał na spotkanie, ani na żadne listy – powiedział smutno pan Weasley.
- A ja uważam, że… - Hermiona zawahała się, spoglądając po twarzach wszystkich zebranych. - Ech, wszyscy wiemy, jaki jest Harry. Nigdy nie może się pogodzić z tym, że ktoś zginął z jego winy, a tym bardziej przyjaciele.
- Ale nikt nie zginął z jego winy! – zaprotestował Ron.
- Wytłumacz to Harry’emu.
- No dobrze, ale to nadal nie tłumaczy, dlaczego właśnie NAS unika – powiedziała pani Weasley.
- Myślę, że pewnie nie może, albo nie wie, jak się zachować po śmierci… Freda. – Hermiona zamilkła na chwilę. Podniosła głowę, żeby spojrzeć na panią Weasley. – On czuje się winny.
- Harry czasami zachowuje się jak idiota – powiedział po minucie ciszy Ron.

Tymczasem na piętrze tego samego domu, w małym pokoiku, leżała Ginny i zastanawiała się. Zastanawiała się nad wieloma rzeczami. Kiedy to wszystko się skończy? Czy ON jest cały i zdrowy? Czy kiedyś będzie szczęśliwa? Czy kiedyś z nim będzie szczęśliwa? I najbardziej nurtujące pytanie: czy on ją nadal kocha? Po policzkach spłynęły jej łzy. Nie, nie może płakać. Musi być silna. Jeszcze nigdy nie płakała z powodu jakiegoś chłopaka. Ale Harry nie był jakimś chłopakiem. Już nie wstydziła się łez. Płacz – tylko to jej w tej chwili pozostało.
RiderHP jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 01-14-2010, 09:47   #7
RiderHP
Czytelnik horoskopów
 
Zarejestrowany: Dec 2009
Posty: 29
Domyślnie Rozdział IV cz.2

Nad niewielkim miasteczkiem Hinckley, położonym na północ od Londynu nastał właśnie sobotni wieczór. Większość mieszkańców korzystała ze świeżego powietrza i wspaniałej pogody. Wszędzie unosiły się zapachy grillowanego mięsa i chichoty zebranych w ogrodach gości. I właśnie w środku tego wszystkiego, z cichym trzaskiem pojawił się młody chłopak. Zmaterializował się z nikąd, jakby z powietrza. Rozejrzał się uważnie, po czym ruszył w kierunku niewielkiego, zbudowanego z białej cegły domu.
Harry stanął przed drzwiami i zapukał. Po chwili dało się słyszeć kroki i drzwi się otworzyły.
- Witaj Harry – powiedział pogodnie Robards i wpuścił go do środka.
- Dzień dobry Panu – ostrożnie przywitał się Harry.
- Och, mów mi po imieniu. Po co mamy sobie utrudniać życie – zaproponował mężczyzna.
- Eee, tak jest – odpowiedział onieśmielony Harry.
- Plecak zostaw przy schodach i chodź za mną do kuchni. Napijemy się czegoś i zjemy – powiedział mężczyzna.
Dopiero teraz Harry rozejrzał się po pomieszczeniu. Ściany wydawały się kremowe, ale pewny tego mógłby być tylko ten, kto je malował. Pośrodku znajdowały się duże drewniane schody, a po lewej stronie widniało wejście do salonu, gdyż już z stąd widać było fotele. Po drugiej stronie musiała znajdować się kuchnia, bo tam właśnie poprowadził go Robards. Kuchnia była bardzo duża w porównaniu do tej na Private Drive, jak i w Norze. Pośrodku stał duży stół z wieloma krzesłami. Harry przez chwilę zastanawiał się, czy tak wielka ilość krzeseł może oznaczać, że Robards nie mieszka sam, ale postanowił zapytać o to później, bo jego żołądek domagał się jedzenia. Przy ścianach stały szafki kuchenne. Na co poniektórych leżały jakieś mugolskie sprzęty.
- Mam nadzieję, że lubisz spaghetti? – zapytał się z uśmiechem Gawain, po czym dodał, nie czekając na odpowiedź: – Miałeś jakieś problemy podczas drogi? Powinieneś dotrzeć wcześniej.
-Małe. Aurorzy na początku długo mnie nie chcieli wypuścić, a jak już byłem w Colchester, to natknąłem się na jakichś Mugoli. Nie chcieli się ode mnie odczepić, ale nie powinniśmy się martwić.
Robards zaczął coś mieszać w garnku, kiedy usłyszeli ciche pukanie w szybę. Mężczyzna podszedł i uchylił okno. Do pomieszczenia wleciała biała sowa.
- Hedwiga?* – bardziej stwierdził, niż zapytał.
Sowa podleciała do swojego pana i uszczypnęła go radośnie na powitanie.
Harry nie widział Hedwigi od czasu wyprawy po Horkruksy i bardzo się za nią stęsknił. W zasadzie, to traktował ją jak przyjaciółkę.
- Co tam masz? – zapytał Harry, patrząc na przywiązany do nóżki sowy list.
Zdjął kopertę i schował ją do kieszeni, nawet nie patrząc na nadawcę.
- Ma Pan… Eee, masz może jakąś klatkę dla Hedwigi?
- Tak, coś się znajdzie – odpowiedział mężczyzna, jednocześnie stawiając miskę z wodą dla sowy.
Podczas gdy jedli kolację, Gawain przedstawił mu plan dnia.
- Budzisz się o szóstej, a dwadzieścia minut później masz trening siłowy.
- Jaki? – zapytał zdziwiony Harry.
- Siłowy. Ćwiczenia fizyczne, bieganie i takie tam. W piwnicy mam małą siłownię – wytłumaczył.
Harry miał ochotę zapytać po co mu to, ale twarz Robards’a przybrała ostry wyraz, więc zrezygnował.
- Od 7:15 do 8:00 będziesz miał czas na prysznic i śniadanie. Potem, aż do 11:00 będziemy się uczyć zaklęć i w mniejszym stopniu transmutacji. Prawdę mówiąc, nigdy nie byłem z niej dobry, więc wiele ci nie pomogę – dodał. – Do godziny 13:00 będziesz miał przerwę na obiad i odpoczynek. Przez następne 4 godziny, czyli do 17:00 będziemy zajmować się obroną przed czarną magią. W środy i piątki będziesz miał godzinne lekcje oklumencji. Słyszałem, że już się jej uczyłeś.
- Tak, ale z marnym skutkiem – odpowiedział Harry i przypomniał sobie lekcje ze Snapem.
- No, może nam pójdzie lepiej – powiedział z uśmiechem. – W eliksirach niestety nie będę ci pomagał. Nigdy nie byłem z nich dobry, ale może niedługo załatwię ci kogoś, kto zechce ci w tym pomóc.
- A od 18:00? - zapytał Harry.
- Kolacja i czas wolny. Mam nadzieję, że czasu wolnego nie przeznaczysz tylko na odpoczywanie. Posiadam bibliotekę, w której jest wiele ciekawych książek na temat czarnej magii – wytłumaczył Gawain.
- Tak, też mam taką nadzieję – odpowiedział chłopak i obaj się zaśmiali.
- Masz jeszcze jakieś pytania?
- Mam. Czy mieszka Pan… Znaczy się, czy mieszkasz sam? – zapytał Harry, który wciąż nie mógł przyzwyczaić się do mówienia na „ty” do czterdziestoletniego mężczyzny.
- Tak, ale mam nadzieję, że niedługo ktoś nas odwiedzi. – Mówiąc pierwszą część zdania Gawain widocznie posmutniał.
- I jeszcze jedno. Czy wie Pan, co będzie się działo w sprawie Hogwartu?
Te pytanie nurtowało Harry’ego od dawna. Podczas trwania kongresu zawsze mu powtarzano, że jeszcze nie wiadomo, ale Harry wiedział, że na pewno coś wiadomo. Sam jeszcze nie wiedział, czy w wypadku możliwości powrotu do Hogwartu, zrobiłby to.
- Z tego, co wiem, a jest to bardzo wiarygodne źródło, poprzedni rok ma zostać anulowany i wszyscy, którzy chcą będą mogli kontynuować naukę – odpowiedział powoli, wpatrując się w Harry’ego. – Zamierzasz wrócić?
- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem – odpowiedział zgodnie z prawdą. – W zasadzie to i tak muszę zdać OWTM-y.
Mężczyzna tylko kiwnął głową i powiedział:
- Teraz oprowadzę cię po domu.
Okazało się, że dom jest większy, niż wydaje się z zewnątrz. Na piętrze, oprócz pokoju gospodarza był jeszcze gabinet, biblioteka, łazienka i trzy pokoje gościnne. W jednym z nich zadomowił się Harry. Nieduży pokoik wraz z łóżkiem i szafą wydawał się dla Harry’ego idealny.
Hedwiga już czekała w pokoju obok nowej klatki. Gdy wszedł, sowa zahukała radośnie, oznajmiając, że zaraz leci na polowanie, co też zrobiła. Harry usiadł na łóżku i dopiero sobie przypomniał, że w kieszeni spoczywa list. Wyjął go, otworzył i natychmiast rozpoznał pismo Rona.

Cześć Harry!
Niedawno dowiedzieliśmy się, że Ministerstwo wreszcie da ci spokój, w takim razie zapraszamy cię do nas. Wszyscy na ciebie czekają i bardzo się niecierpliwią. Ginny najbardziej się niecierpliwi, ale oczywiście nie daje tego po sobie poznać. Lada chwila oczekujemy wizyty Hermiony. Pisała, że już znalazła swoich rodziców i zwróciła im pamięć. Tata powiedział, że podobno Hogwart ma znowu ruszyć. Hermiona oczywiście na pewno wróci, ale ja jeszcze nie wiem. W zasadzie OWTM-y nie są mi potrzebne. Fred teraz będzie potrzebował pomocy w Magicznych Dowcipach, więc może znajdę tam pracę.
Zresztą, sam zobaczysz, jak do nas przyjedziesz. Przejeżdżaj jak najszybciej.

Ron

PS: Wysyłam to przez Hedwigę, bo chyba się za tobą stęskniła.



Harry’emu opadły ręce. Postanowił na razie milczeć, nic nie pisać i mieć nadzieję, że sytuacja sama się rozwiąże. No i pozostała Ginny. Ostatnio myślał o niej coraz częściej. Najgorsze było to, że nie miał nawet zdjęcia swojej ukochanej. Ale, czy wciąż ukochanej? Czy będzie potrafił spojrzeć jej w oczy, po tym wszystkim, co jej się przez niego stało? Nie rozmawiał z nią blisko od roku. Spróbował przypomnieć sobie moment, kiedy ostatni raz ją widział. To było podczas bitwy o Hogwart. Uśmiechnęła się. Tylko jak? Przyjacielsko? Harry już sam nie wiedział, co myśleć. Próbował oczyścić swój umysł z myśli o rudowłosej dziewczynie. Nijak mu nie wychodziło i wciąż o niej myślał, o jej roześmianej twarzy, o jej ustach…
- STOP! – krzyknął. Miał nadzieję, że Gawain tego nie usłyszał.
Nie mając innego wyjścia, postanowił położyć się spać. Miał bardzo dziwny sen
RiderHP jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 01-14-2010, 09:48   #8
RiderHP
Czytelnik horoskopów
 
Zarejestrowany: Dec 2009
Posty: 29
Domyślnie Rozdział IV cz.3

Znajdował się w dużym pomieszczeniu. W jednym rogu znajdowało się duże biurko. Na środku stał niewielki stolik, obok kanapa i fotele. W kominku jarzył się jasny ogień, mimo że promienie słoneczne cały czas wpadały do pomieszczenia. On sam stał po środku i mruczał coś pod nosem. Wyglądał na starszego, niż teraz o jakieś 10 lat. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich nie kto inny jak Ron.
- Gotowy? – zapytał Harry’ego.
- Hermiona przeszła samą siebie – powiedział Harry. – Słuchaj: „Musimy wreszcie zrozumieć, że Mugole wcale nie są okropni i zacofani. To oni wynaleźli wiele rzeczy, z których my korzystamy na co dzień. Powinniśmy pielęgnować i rozwijać naszą przyjaźń. Nie możemy żyć w ciągłym strachu, że nas odnajdą. Zjednajmy się!”.
Ron ryknął śmiechem.
- Chyba nie zamierzasz tego powiedzieć?
- Oczywiście, że tak. – Uśmiechnął się na widok zdziwionej miny Rona. – Ale w trochę zmienionej wersji.
Ron też się uśmiechnął, ale tylko na chwilę.
- Mamy pewien problem – zakomunikował.
- Jaki?
- Hogwart – powiedział Ron, nie patrząc w oczy Harry’ego.
- Neville sobie nie radzi? – zapytał Harry i usiadł za biurkiem.
- No tak jakby. W szkole podobno wybucha cichy bunt.
- Przeciw mnie?! – prawie krzyknął Potter. – Neville dostał to, co chciał. Nie mieszałem się w sprawy Hogwartu, choć w wielu sprawach postąpiłbym inaczej. Co oni mają do mnie?
- Wiesz, raczej nie podoba im się aktualny ustrój polityczny – powiedział Ron. - Nie podoba im się, że jesteś dyktatorem - dodał, widząc, że Harry się nie zdenerwował.
- Ale, czy ja robię coś źle? Nie! Wszystko gra. W państwie jest spokój, ład i porządek. Każdy może spać spokojnie, bo nie ma przestępców i czarnoksiężników.
- Nie mam pojęcia, o co im chodzi – odpowiedział szybko Weasley, jakby wyczuwał, że za chwilę Harry może wybuchnąć.
Twarz Harry’ego nagle się zasmuciła, bo o czymś sobie przypomniał.
- Znaleźliście ją?
- Nie, nie ma jej nigdzie, ale znajdziemy ją. Prędzej, czy później – zapewnił Ron.
- Mam nadzieję…
W tej chwili drzwi się otworzyły i weszła Hermiona.
- Harry, Ron wszyscy czekają.
- Już idziemy – powiedział Potter, podnosząc się z krzesła.
- Nauczyłeś się tego tekstu? Wszystko pasuje? – zapytała.
- Tak – odpowiedział Harry i wymownie spojrzał na Rona.
Przeszli długim korytarzem i weszli do małej komnaty, gdzie stało czterech mężczyzn w granatowych pelerynach.
- Dzień dobry, Panie Potter – powiedzieli równocześnie.
- Dzień dobry – odpowiedział życzliwym tonem Harry.
Poprawił na sobie szatę i wyszedł kolejnymi drzwiami na taras, z którego miał wygłosić przemówienie do bliska dwóch tysięcy czarodziejów.
Tłum wołał: „Niech żyje Potter! Niech żyje Potter! Wstawaj, wstawaj!

Harry poczuł, jak coś zimnego i mokrego chlasnęło mu w twarz. W mgnieniu oka otrzeźwiał i stracił ochotę na sen.
- Widzę, że nie należysz do rannych ptaszków – usłyszał znajomy głos.
Powoli otworzył oczy, znalazł okulary i usiadł na łóżku. Przed nim stał Gawain.
- Masz tylko dziesięć minut na otrząśnięcie się i przebranie się w dres.
- Ale ja nie mam żadnego dresu – zauważył przytomnie Harry.
- Poszukaj w szafie – powiedział Robards, gdy wychodził.
Harry podszedł do szafy i znalazł tam szary dres. Ubrał się i wyszedł za dom, gdzie miały odbywać się treningi Harry’ego. Schodząc, miał nadzieję, że sen który miał przed chwilą, nie jest snem proroczym, bo nie widział się w roli dyktatora. Jednak nie miał więcej czasu na myślenie o swoim dziwnym śnie, gdyż zaczął się trening.
Gawain, już na samym początku wyraził niepochlebne zdanie na temat stanu mięśni chłopaka. Zaznaczył też, że już po miesiącu ćwiczeń prowadzonych przez niego, Harry będzie wyglądał jak sportowiec.
I tak zaczęły się ćwiczenia. Harry biegał, robił przysiady, biegał, robił pompki, biegał i robił wiele ćwiczeń, których z powodu pustego brzucha nie mógł zapamiętać. Gawain nie dawał mu nawet chwili wytchnienia. Wyciskał z Harry’ego siódme poty, a trzeba pamiętać, że Harry tak naprawdę ostatni raz ćwiczył w Mugolskiej szkole.
- No, możesz już iść i wziąć prysznic – powiedział mężczyzna, gdy doszła godzina 7:20. – Ale następnym razem, jeśli będziesz tak ćwiczył, to dostaniesz karne okrążenia.
Harry spojrzał na niego z wyrzutem.
- Mogę o coś zapytać? - wysapał Harry, gdy toczył się za Robards’em do domu. – Dlaczego przykładasz tak wielką rolę do treningu fizycznego?
- Och, to oczywiste. Jak chcesz zostać Aurorem, to będziesz musiał przejść też testy fizyczne, a jak sam zauważyłeś, nie jesteś do nich zbyt dobrze przygotowany.
Harry nie odpowiedział, tylko potoczył się na górę.
Po śniadaniu miały odbyć się zajęcia z zaklęć. Harry zastanawiał się, gdzie będą się odbywać. W całym domu nie widział jeszcze tak wielkiego pomieszczenia. Gawain zaprowadził go do pokoju, którego wcześniej mu nie pokazał. Wejście było ukryte za schodami. Pokój był duży i prostokątny, a na ścianach wisiały obrazy z bardzo realnie przedstawionymi skutkami niektórych zaklęć i uroków. Pomieszczenie przypominało salę do pojedynków.
- Tutaj będziemy ćwiczyć zaklęcia i obronę przed czarną magią – zaczął. – Na sam początek poćwiczymy zaklęcia, które powinieneś znać. Oczywiście w niewerbalny sposób. Mam nadzieję, że potrafisz?
- Chyba tak - odpowiedział niepewnie Harry, przypominając sobie lekcje z szóstej klasy.
- A więc zacznijmy od góry – powiedział Robards, wyjmując długą listę. Machnął różdżką i na drugim końcu sali pojawił się kubeł. – Accio!
Harry machnął różdżką i kubeł przyleciał do niego.
- Dobrze, a teraz Aquamenti.
Ku zdziwieniu Harry’ego, zaklęcie rzucane w sposób niewerbalny, nie sprawiały mu większego problemu. Było to tym dziwniejsze, że w szóstej klasie Harry miał z tym duże problemy.
Po 11:00 szczęśliwy Harry poszedł do swojego pokoju, by chwilę odpocząć przed obiadem. Jednak już po dziesięciu minutach, zdecydował się zajrzeć do biblioteki. Jedyne książki, które Harry lubił czytać to te o Quidditchu i o czarnej magii. Tych pierwszych na próżno było szukać w biblioteczce Robardsa, za to tych drugich było bardzo dużo. Harry zdecydował się na Czarną Magię i zaawansowane techniki obronne. Czytał ją w swoim pokoju do czasu, aż Gawain zwołał go na obiad.
Po obiedzie miały zacząć się lekcje obrony przed Czarną Magią. Trudno było powiedzieć, czy Harry lubił ten przedmiot w szkole, ponieważ co roku miał innego nauczyciela i każdy z nich miał inny system nauczania. Jedni, jak Quirrell, prowadzili lekcje czysto teoretycznie, z kolei profesor Lupin przykładał wagę do ćwiczeń praktycznych. Prawdę mówiąc, samych lekcji Harry nigdy nie lubił, nie licząc trzeciego roku, ale nigdy nie miał problemów z OPCM.
- Mam nadzieję, że znasz większość zaklęć z tej listy – zaczął Gawain, podając mu zapisaną kartkę.
Rzeczywiście, większość znał, więc tylko pokiwał głową.
- I potrafisz je rzucić niewerbalnie?
- Raczej tak – odpowiedział Harry, chociaż nie do końca był tego pewien.
- Świetnie. Więc teraz trochę powalczymy – powiedział, wchodząc na środek sali. – Oczywiście niewerbalnie.
Po pół godzinie walki, było już wiadomo, że Harry nie do końca potrafi używać niewerbalnie zaklęć w walce.
- Harry, musisz się nauczyć używać zaklęć niewerbalnych, bo to daje przewagę – powiedział, kiedy Harry po raz kolejny użył werbalnie tarczy.
- Ale... ale ja nie mogę się przełamać – odpowiedział załamany Harry. Z jego niedawnej wesołości nic już nie pozostało.
- Mam propozycję. Za każde rzucone zaklęcie werbalnie dostajesz karne kółko do biegania. Może to cię trochę zmotywuje.
Harry, chcąc nie chcąc musiał się zgodzić.
Mimo, że od tamtej pory Harry’emu szło lepiej, to i tak nazbierał aż szesnaście karnych kółek. Gdy lekcja dobiegła końca, Gawain oznajmił:
- Muszę wyjść w ważnych sprawach. Kolację sam sobie zrobisz. Nie wiem kiedy wrócę.
Harry zostawiony sam w domu, postanowił poćwiczyć to, co jeszcze przed chwilą sprawiało mu problemy. Po kolejnej godzinie ćwiczeń, jak mu się zdawało – bardzo owocnej, postanowił zjeść kolację i trochę poczytać.
Następne dni mijały Harry’emu bardzo szybko. Zaczął się już przyzwyczajać do porannych ćwiczeń, a zaklęcia niewerbalne nie sprawiały mu już większego problemu. Czasami używał ich nawet w walce, mimo, że wciąż mógłby robić to lepiej. W związku z tym zaczął poznawać nowe zaklęcia i uroki. Używanie ich okazało się znacznie trudniejsze. Harry bardzo ucieszył się na wieść, że niedługo nauczy się tworzyć mówiącego patronusa.
Ciągła praca i zmęczenie miały też inne zalety, niż większa wiedza i umiejętności chłopaka. Pozwalały mu zapomnieć, a przynajmniej oddalić myśli od przyjaciół. Wieczorem był już tak zmęczony, że nie miał nawet siły myśleć o czymkolwiek.
Oklumencja, którą Harry miał dwa razy w tygodniu, też przychodziła Harry’emu łatwiej, ale najprawdopodobniej było to zasługą tego, że Gawain nie był aż tak dobrym legilimistą.
Wciąż pozostała zagadka wieczornych wypadów Gawaina. Codziennie wieczorem gdzieś wychodził. Harry postanowił nie dopytywać się gdzie znika, bo stwierdził, że jeśli jego mentor będzie chciał mu powiedzieć, to po prostu powie.
Tydzień później przy śniadaniu Robards powiedział:
- Jutro cały dzień mnie nie będzie. Mam nadzieję, że spędzisz ten czas z korzyścią.
- Tak, muszę poćwiczyć Praetermitto Incantatem. Nie za bardzo mi wychodzi – odrzekł Potter.
- A i jeszcze jedno. Pojutrze będziemy mieli gościa.
- Kogo? – zainteresował się Harry, unosząc wzrok znad swoich płatków.
- Moja siostrzenica, Nicole. Od tego roku ma uczyć się w Hogwarcie.
- Aha – mruknął. Z niejasnego powodu Harry’emu odechciało się jeść.


Koniec
*Hedwiga żyje! Wiem, że w kanonie śmierć Hedwigi miała pokazać, że w życiu Harry’ego kończy się okres dziecięcy i że Harry staje się dorosły ( strata czegoś ważnego, co miał od paru lat – tak śmierć Hedwiga wytłumaczyła Rowling). Tu Hedwiga żyje i ma się dobrze. Uznałem, że „wskrzeszenie Hedwiga nie zmieniłoby życia Harry’ego.
RiderHP jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 01-27-2010, 12:16   #9
Claire
Administrator
 
Claire na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Mar 2008
Lokalizacja: Marvel Universe
Posty: 1,811
Domyślnie

Zamykam na prośbę autora.
__________________
- Look at us. I'm frozen and you're dead. And I love you.
- It's a problem.
- Do you remember what you told me once? That every passing minute is a another chance to turn it all around.
- I'll find you again.
- I'll see you in another life... when we are both cats.
Claire jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Odpowiedz


Zasady postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni post / autor
[D] Voldemort też człowiek – spać musi. Rzaki Pak Opowiadania - miniaturki 9 05-31-2011 20:56


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:40.

Powered by vBulletin® Version 3.7.3
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.