Wróć   HPN.pl > Fan Zone > Fan Fiction > Kącik Twórczy

Odpowiedz
 
Narzędzia tematu Wygląd
Stary 12-24-2011, 00:48   #11
mooll
Fan "Strefy 11" i tarota
 
mooll na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Oct 2009
Posty: 54
Arrow James Potter - Ostatnia Szansa - Rozdział V (3)

* * *


- Witam państwa! - James usłyszał głos dobiegający zza biurka. Wiedział, że profesor Flitwick jest naprawdę niewielkich rozmiarów i przyzwyczaił się, że czasem go nie widać, jeśli za biurkiem nie stanie na krześle.

James pomyślał, że lekcje zaklęć to dobry start na rywalizację.Teraz tym bardziej pokaże Evans, na co go stać. Będzie najlepszy, choćby miał stanąć na rzęsach.

Profesor Flitwick kazał im przeczytać rozdział o zaklęciotwórstwie, po czym mieli to omówić i próbować wcielać w życie. W podręczniku niestety nie było wiele informacji, a autor ograniczył się jedynie do samej podstawy podstaw.
- Zatem, proszę mi powiedzieć - Flitwick przerwał ciszę przeznaczoną na lekturę. - Z czym w ogóle będziemy mieć do czynienia na dzisiejszych zajęciach i przez najbliższy miesiąc. Panno Evans?

Lily podniosła rękę w górę. Potter miał ją wyprzedzić, lecz jeszcze nie był do końca przekonany, czy powinien we wszystkim ją prześcignąć. A co dopiero w aktywności na lekcjach.
- Podręcznik mówi - zaczęła gładko i spokojnie - że przy zachowaniu odpowiednich zasad można ułożyć dowolne zaklęcie. Do tego przede wszystkim potrzebna jest znajomość łaciny.

Profesor uśmiechnął się.
- Bardzo dobrze. A dlaczego akurat łacina? - Pytanie to było prawdopodobnie kierowane do Lily, lecz Potter chciał zagrać jej na nerwach i zemścić się. Nigdy nie uczestniczył specjalnie w zajęciach tak aktywnie jak ona. Nie odczuwał takiej potrzeby, mimo że znał odpowiedzi na pytania. Podniósł rękę.

Po klasie przeszedł szmer i nawet sam nauczyciel nie umiał ukryć zaskoczenia.
- Eee... pan Potter?
- Nie od dziś wiadomo, jakie magiczne właściwości ma ten język - rozpędził się James, zaczynając swój wywód tonem znawcy. Odpowiednio artykułował każde słowo tonem osoby, która odpowiada na to pytanie, choć nie uważa je za zbyt ambitne. - Pierwsi starożytni magowie, zwani Wielkimi Magami mieli niewyobrażalną moc, a wypowiadanie słów, które miałyby pełnić rolę zaklęć, były im tylko pomocne w sprecyzowaniu danego czaru czy uroku. Ponieważ jedynym dobrze im znanym językiem była łacina, stała się ona językiem magii. Być może przesiąknęła nią dzięki Wielkim Magom. I właściwości magiczne przeszły na cały język. A zaklęciotwórstwo stało się powszechne i bezpieczne tylko dlatego, że język ten stał się językiem martwym.

Wszyscy patrzyli na niego totalnie zaskoczeni. James Potter w roli aktywnego studenta - to było dla wielu czymś zjawiskowym na pograniczu cudu i uroku, który musiał być rzucony na chłopaka.

Flitwick zamrugał kilka razy, chcąc widocznie otrząsnąć się z transu, w który wpadł po wysłuchaniu Pottera.
- Bardzo dobrze - powiedział powoli. A gdy wydawał się już wracać do siebie, dodał:
- Dziesięć punktów dla Gryffindoru. To było... zaskakujące, panie Potter.

James uśmiechnął się po swojemu.
- Czyli osiągnąłem zamierzony efekt.

Kilka osób na sali zachichotało. Ale pozostali wciąż szeptali między sobą, konspiracyjnie wskazując na chłopaka.
- Stary...! - Black szepnął, nachylając się w stronę Pottera. - Co to było?
- Od dziś tak to będzie wyglądało. - powiedział na półuśmiechu James, co zabrzmiało pół żartem a pół serio.

Twarz Blacka spoważniała i patrząc przyjacielowi głęboko w oczy, szepnął stanowczo:
- Oddaj nam Jamesa, słyszysz? My chcemy dawnego Rogacza!

Potter o mało nie prychnął ze śmiechu, który udało mu się stłumić. Zdradzały go tylko ramiona, które lekko się trzęsły. Ale nic na to nie odpowiedział, bo chciał zbyć Syriusza milczeniem. Nie zamierzał mu jeszcze mówić, dlaczego postanowił dokonać tak radykalnych zmian.
- To ma coś wspólnego z Evans, nie? - Black przyglądał mu się uważnie.
- Trzeba po prostu kiedyś dorosnąć, Łapo. - Argument dobry jak każdy. A ten wyjątkowo udany, bo logiczny. - Widzisz, jakby się dłużej zastanawiać, to jest nasz ostatni rok, a potem już nas czeka poważna, problematyczna i jak zwykle rozczarowująca rzeczywistość.

Chciał odciągnąć przyjaciela od tematu Lily.
- Dziwnie się z tobą gada teraz. Mądrzysz jak Ślicznotka - prychnął Syriusz.

Między huncwotami krążyły różne przezwiska, które zazwyczaj pozostawały między nimi. "Ślicznotka" było jednym z nich. Tak nazywali Lily Evans. Bywało, że w użyciu było kilka przezwisk dla jednej osoby. Dla niej również.
- Moi drodzy - zwrócił się do wszystkich nauczyciel. - Do tworzenia zaklęć będą nam potrzebne słowniki łacińskie. Przed wymyśleniem zaklęcia, należy dokładnie zastanowić się co ma owo zaklęcie wywołać. Jeśli ruch, musimy opierać się na czasownikach...
- Daj spokój - żachnął się Potter, udając jednocześnie, że słucha profesora.
- Umiem dodać dwa do dwóch - Black zmrużył oczy. - No, ta zmiana zaraz po scenie, którą odstawiłeś w Wielkiej Sali i zacząłeś z zawiścią próbować prześcignąć tę dziewczynę. Rogasiu, znam cię!

James przygryzł wargi. Co miał mu powiedzieć? Nie był gotowy, a mimo to nie chciał okłamywać Syriusza. Zaczął bawić się różdżką.
- Nie mogę ci teraz o tym powiedzieć - Zdecydował się na szczerość. - Nie jestem na to gotowy. Ale obiecuję, że dowiesz się o tym jako pierwszy. Tylko teraz nie wnikaj...

Spojrzał z obawą na Blacka. Ten uniósł brwi do góry i otworzył usta jakby już miał coś powiedzieć, ale w końcu zrezygnował. Teraz spoglądał na Jamesa w taki sposób, że ten odetchnął z ulgą. Widział w oczach huncwota zrozumienie.
- Dobrze, w takim razie - rzekł spokojnie Black. - Wierzę, że masz ku temu powód...
- Panie Black - Flitwick widocznie zauważył, jak Syriusz mówił do Jamesa. - Czy do stworzenia zaklęć używamy całych słów?
- Eee... - Black patrzył bezmyślnie na Flitwicka. Jego twarz przyjęła wyraz błagalno - przerażony.
- Proszę zatem uważać, bo może się to skończyć brakiem zaliczenia tego działu - powiedział nauczyciel karcąco, ale wnet się rozchmurzył. - Zatem może pan Potter. Skoro już mamy tę przyjemność słuchać pana aktywnego uczestnictwa w zajęciach.
- Raczej nie używamy całych słów - odparł James bez zastanowienia. Nie bardzo znał się na łacinie, ale skoro zaklęcia się wykrzykuje, musi być to co najmniej odmiana danego słowa.
- Oczywiście, że nie - potwierdził Flitwick. - Dane słowa muszą być odmieniane przez przypadek wołacza i osoby w czasie przyszłym i dodatkowo zmodyfikowane.
- Dlaczego? - spytał Glizdogon.
- No właśnie to jest najbardziej fascynujące! - Zapalił się nauczyciel. - Cała magia w tym języku polega na tym, że te modyfikacje nie mają zasad. Absolutnie żadnych! Jeśli wymyślicie sobie zaklęcie, które... Dajmy na to otwiera drzwi...
- Sięgniemy do czasownika otwierać? - weszła mu w słowo Evans.
- Dokładnie! - Ucieszył się Flitwick. - Ale problem polega na tym, że gdy odmienicie sobie przez przypadek wołacza i osoby, możecie próbować niewielkich zmian brzmieniowych. Często przez dodanie przykładowo jednej sylaby, lub głoski. Dlaczego jest to potrzebne? Zaklęcia muszę odpowiednio brzmieć. I dany dźwięk, który się wydaje przy jego wypowiadaniu, daje pożądany efekt. Lecz, jak już mówiłem, nie ma zasad. Dlatego zaklęciotwórstwo sprawia tyle kłopotów i jest pracochłonne.

James już miał w głowie z tuzin pomysłów na zaklęcia i nie mógł się doczekać kiedy będzie mógł przystąpić do pracy nad nimi. Oczy świeciły się na tę myśl nie tylko jemu. Połowa uczniów była wyraźnie podekscytowana.
- Czy są jakieś pytania? - spytał na koniec Flitwick.

Rękę podniosła Lily Evans. Oczywiście..., pomyślał gorzko Potter.
- Słucham?
- Skąd mamy wiedzieć, że jakieś zaklęcie będzie dwuczłonowe? Jak na przykład znane nam zaklęcie lewitujące?
- Bardzo dobre pytanie! - Profesor klasnął w swoje małe dłonie. - Myślę, że zorientujecie się jak zerkniecie do słowników. Wszystko zależy od czasownika. Bo to one bywają dwuczłonowe.

W klasie zapanował harmider. Wszyscy mówili na raz podniesionymi z emocji głosami i dzieląc się swoimi pomysłami na zaklęcia, cenzurując patenty i pomysły.
- Zatem na zakończenie zajęć poproszę was o zapisanie na pergaminie pięciu pomysłów - powiedział nauczyciel, zmierzając w stronę swojego biurka. - A na zadanie macie mi podać wasze propozycje ich realizacji. Proszę o twórcze podejście do zadania. Może komuś uda się stworzenie zaklęcia.

Wszyscy z zapałem wyciągnęli pióra i pergaminy. Znów w klasie zrobiło się głośno. Przy czym huncwoci bawili się przy tym wyśmienicie i co chwilę z ich strony dobiegały stłumione śmiechy. James nie bardzo chciał uczestniczyć w tych wyścigach. On miał już wszystko w głowie. Pośpiesznie zapisał swoje propozycje na pergaminie:

1. zawiązywanie sowie listów
2. podcinanie nóg
3. dmuchanie z różdżki wiatrem
4. ślinotok
5. polerowanie


Kiedy zajęcia się zakończyły, Potter myślał tylko o tym, żeby udać się do biblioteki i wypożyczyć słownik.

Nagle ktoś klepnął go po plecach. Gdy odwrócił się, ujrzał Blacka. W jego wzroku było coś, co mówiło mu, że ma ochotę na Mega Psotę (w ten sposób nazywali między sobą żart grubego kalibru). Aż bał się zapytać o co chodzi.
- Co jest? - spytał niepewnie.
- Mam pomysł. - Tego się właśnie obawiał James. Black znacząco uniósł jedną brew. - Znajdziemy zaklęcie, którym poczęstujemy Smarka!
- Mnie w to nie mieszaj. - James naprawdę nie miał zamiaru do tego przykładać ręki.
- Ale to będzie najlepsza Mega Psota, Rogaczusiu! - Black był tak napalony, że żadna odmowa do niego nie docierała. - Zmienimy mu kolor skóry!

Potter jęknął. Jeśli odmówi, to będzie to dowód na jego przemianę, ale nie ma możliwości, żeby huncwoci się nie domyślili. A jeśli nie odmówi, to jego plan posypie się na amen.
- Nie będziemy cię w to tak bardzo angażować. - Syriusz puścił mu oko. - Ale nie możesz odmówić.

Wiedział, że musiałby się naprawdę z tym kryć i nie dać złapać. Lily nie może się dowiedzieć. Chwilę jeszcze wahał się, przeżywając swój dylemat, po czym westchnął głęboko.
- Wchodzę w to.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.

Oscar Wilde
mooll jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 12-24-2011, 00:52   #12
mooll
Fan "Strefy 11" i tarota
 
mooll na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Oct 2009
Posty: 54
Arrow James Potter - Ostatnia Szansa - Rozdział VI

ROZDZIAŁ VI



Od miesiąca, odkąd James, Syriusz, Remus i Peter poznali magiczną moc łaciny, przesiadywali w bibliotece na wertowaniu wszystkiego, co pozwalałoby im jeszcze dogłębniej poznać tajniki tego tajemniczego języka.

James od początku nastawiony był na perfekcję i obsesyjnie wręcz starał się wyprzedzić Lily Evans w nauce. Ich rywalizacja (bo Evans zdecydowanie złapała bakcyla na ten wyścig z Potterem i również zawzięcie się uczyła) stała się wnet w szkole czymś w rodzaju atrakcji, a ich poczynania zaczęto obserwować niczym spektakl. Dlatego też chłopak nie miał zbyt wiele czasu na prowadzenie treningów quiditcha, co niestety nie wróżyło sukcesów Gryfonom w najbliżej rozgrywce, jaka miała nastąpić już za trzy tygodnie ze Slytherinem.

Potter zdjął okulary i potarł dłońmi przemęczone oczy. Był już od czterech godzin w bibliotece i zaczął odczuwać zmęczenie, a zapach kurzu i starych książek zaczynał powoli przyprawiać go o ból głowy.
- Muszę wyjść się przewietrzyć... - szepnął Syriuszowi w ucho. - Dostanę kociokwiku, jak tak dalej pójdzie.
- O! Nareszcie głos rozsądku przemawia przez ciebie! - ucieszył się Black. - Ja już prawie skończyłem. Potem będzie najlepsze: szukanie tego odpowiedniego zaklęcia... A ty, stary, wyluzuj z tą nauką. Evans, to robot. I to nie na baterie, więc się nie zmęczy, a ty nam tu wysiądziesz.

James przewrócił oczami. Odkąd się ścigają z panią prefekt, co chwilę słyszał takie rady.
- Pytała mnie, co ci odbiło - rzucił niby mimochodem Black, nawet nie patrząc na przyjaciela.
- Że co...? - zerwał się Potter.
- No, zwyczajnie... Uważała, że coś się z tobą porobiło. - Black mówił bardzo spokojnym głosem. - Zresztą ja też się zastanawiam...
- I co jej odpowiedziałeś? - spytał okularnik, nie dając skończyć kumplowi.
- No, że się wściekłeś..., że cię pochopnie ocenia i jest niesprawiedliwa. No i postanowiłeś jej udowodnić... Co nie co...

James patrzył tępo na Blacka.
- A ona - Syriusz ciągnął, jakby nigdy nic - powiedziała, że chętnie się pościga i zobaczy na co cię stać, bo "coś się tu ciekawego kroi w wydaniu Pottera".

Black zakończył cytując słowa Lily, a przy tym przedrzeźniał jej ton głosu i mimikę. James uśmiechnął się na ten widok.

Spojrzał w okno. Zbliżał się sobotni wieczór, a oni tkwili prawie pół dnia w bibliotece. Zrobiło mu się niedobrze. Musiał wyjść i to czym prędzej.

Zaczął zbierać swoje rzeczy do torby, myśląc o tym, że zaraz poczuje się lepiej, gdy wreszcie wyjdzie z tego dusznego pomieszczenia.
- Widzimy się w Pokoju Wspólnym - rzucił Potter i ruszył do wyjścia.

Szybko zbiegł na parter z czwartego piętra. Jeszcze miał ponad trzy godziny swobodnego poruszania się po korytarzu.

Nie wiedział, od kiedy zaczął się tym przejmować; to nie było w jego stylu.

Otworzył główne drzwi prowadzące na błonia. Od razu poczuł na twarzy świeży powiew wiatru. Wziął głęboki oddech i przymknął oczy, delektując się chwilą.

Tak bardzo chciał, żeby Lily zauważyła jego starania. Co prawda, zobaczyła zmianę, ale na razie traktowała ją jak rywalizację sportową. A przecież nie tego chciał. Nie: pokonać ją za wszelką cenę, tylko sprawić, że będzie do niego bardziej przekonana. Słowem: porażka. Trzeba wybrać inny wariant.

James ruszył w stronę boiska do quiddicha. Dał ogłoszenie, że w środę odbędzie się trening, bo marnie wyglądają ich szanse na wygraną. Co prawda drużyna jest zgrana i nie powinno być aż takiego problemu, ale treningi to przecież podstawa.

Minął bramę prowadzącą na murawę, spojrzał w stronę bramek i skierował się na trybuny. Może coś go tu natchnie, w końcu to tu czuł się jak ryba w wodzie.

Spróbował przypomnieć sobie fragmenty pamiętnika Evans. Co ona tam pisała? Coś o kulturze. No właśnie. Zanim zdążyłby zachować się wobec niej kulturalnie, ona z pewnością zdzieliła by go za próbę molestowania lub rzuciłaby inne tego typu niedorzeczne oskarżenie. Pomyślał, że trzeba podejść do tego inaczej. Pokaże jej, że wobec innych jest bardzo uprzejmy. To powinno zdać egzamin.

Trochę uspokojony, nie wiedział kiedy zaczął myśleć o zaklęciach. Może by tak wymyślić zaklęcie na Evans...? Potrząsnął szybko głową. Widać zmęczenie bierze górę nad rozumem, skoro nachodzą go takie myśli.

Zastanawiał się, czy jego wiedza na temat łaciny pozwoliłaby na jakieś zadowalające efekty w dziedzinie zaklęć... Zdjął jednego buta z nogi i wyobraził sobie, że chce nim cisnąć na boisko. Cóż takiego mówił im profesor Flitwick? Czasownik... premo, prere. No dobrze: to jakiś początek jest. A teraz tryb rozkazujący. Po odjęciu końcówki dodam "i"... PREMI!

No, był z siebie dumny. Jednak nie bardzo wiedział, na czym to całe "zniekształcanie" ma polegać. Coś z udźwięcznieniem było... Może Premini!. Nie, coś tu nie gra... To chyba ten cały tryb rozkazujący. Dlaczego większość zaklęć kończy się na "o"? No oczywiście! Bo rzuca je pierwsza osoba liczby pojedynczej!

James czuł jak rośnie w nim podniecenie. Może właśnie odkrył ten cały sekret! Skupił się jeszcze raz na czasowniku i wyciągnął różdżkę.
- Premio! - szepnął przejęty, ale nic się nie wydarzyło. W końcu to była pierwsza, najprostsza możliwość.

Zaczął wymyślać inne warianty, dodając różne sylaby, aż w końcu zmęczył się tak, że odechciało mu się dalszych prób, rozważań i tej całej przechadzki. Założył na nogę buta, wstał i skierował się w stronę wyjścia z trybun.

Szedł ścieżką między drzewami, aż wszedł na błonia. Całkiem się już ściemniło, gwiazdy migotały, a księżyc z ładną poświatą wznosił się nad drzewami Zakazanego Lasu. James też zauważył, że znacznie się już ochłodziło, więc przyśpieszył kroku.

Pchnął mocno drzwi do Sali Wejściowej. O tej porze tylko nieliczni kręcili się jeszcze na korytarzach, a i ci widocznie gdzieś się spieszyli. Dochodziła godzina ciszy nocnej, więc i jemu wypadałoby zmierzać w stronę Wieży Gryffindoru.

Za pierwszym zakrętem natknął się na parkę Ślizgonów, którzy nie omieszkali rzucać jakieś ordynarne hasła w jego stronę. Nie miał siły nawet reagować i było to po raz kolejny dowodem na jakąś zmianę, która zaszła w potterowym umyśle.

Starzeję się..., pomyślał sentymentalnie i wtedy zobaczył jak ucieka ta sama para Ślizognów, których dopiero mijał.

Odwrócił się natychmiast i dostrzegł małą dziewczynkę. Stała przestraszona na środku korytarza. Nie mogła być nawet na drugim roku. Zaraz później usłyszał jak pociąga nosem, a jej ramiona lekko drżą. Mała płakała. Te gnojki z lochów musiały jej coś zrobić. Chamy.

Podbiegł do niej, ale szybsze niż on były postaci z obrazów, które próbowały pocieszać dziewczynkę albo wykrzykiwały coś o braku kultury. Próbował uciszyć to całe towarzystwo, ale to oczywiście nic nie dało. Na miejscu zobaczył, że dziewczynka trzyma w ręce mocno zniszczoną różdżkę. Totalnie nie tak, jak dawny James, dotknął jej ramienia i spojrzał przyjaźnie, jak starszy brat.

Podniosła na niego szklisty wzrok.
- Ohydne bydlaki - mruknął, ale szybko uśmiechnął się pocieszająco.
- Z-zniszczyli mi... - bąknęła przez łzy.

Potter pokiwał głową w stylu mędrca o siwej, długiej brodzie.
- Jak się nazywasz? - spytał, co ją najwidoczniej musiało nieco zdziwić.
- Tori - odparła, wycierając twarz rękawem.
- Tori, tacy jak oni tak mają - powiedział filozoficznie, choć po prostu stwierdzał fakty. - Ale coś na to poradzimy.

Dziewczynka spojrzała na niego pytająco, gdy James wziął od niej różdżkę.
- Reparo! - szepnął i oto uśmiech zagościł na dziewczęcej buźce. Różdżka była jak nowa.
- Dziękuję ci... - wyszczerzyła się do niego promiennie, mimo że na twarzy widać było niedawne łzy.
- Jakby ci dokuczali, przyjdź do mnie - mrugnął do niej przyjacielsko - Jestem James Potter. Z siódmego roku.

Tori oddaliła się wręcz w podskokach. Potter poczuł się dziwnie przyjemnie. Pomógł jej, zamiast dołożyć tamtym, co kiedyś pewnie uznałby za wartościowsze. Ale nie dziś.

Odwrócił się, żeby z powrotem mógł zmierzać do Wieży Gryffindoru. Zaczął odczuwać ogromne zmęczenie. Ale właśnie kiedy się odwracał, zobaczył Evans. Stała z szeroko otwartymi oczami, z wyrazem zdziwienie na twarzy.

On też był tym spotkaniem zaskoczony, ale chyba mniej niż ona. Założyła kosmyk kasztanoworudych włosów za ucho, chcąc ukryć zmieszanie.
- James... - wydusiła w końcu.
- Lily? Co ty tu...? - Ale nie zdążył dokończyć, gdyż mu przerwała.
- Widziałam wszystko. Twoje zachowanie było... takie inne. - Chyba nie wiedziała w zasadzie, co ma powiedzieć. Wyczuwał w jej głosie wahanie i niepewność.
- I?
- Takie... - Głos widocznie odmówił jej posłuszeństwa.

James uśmiechnął się i podszedł do niej spokojnym krokiem.

Jego oczy wyrażały łagodność. A z twarzy Evans wyczytał zmieszanie, bunt przeciwko temu co widzi, zaskoczenie ale i podziw zmieszany z zainteresowaniem. Nie zdawał sobie sprawy, że tyle na raz można wyczytać.

Wyciągnął rękę w jej stronę, ale twarz Lily nagle zmieniła się nie do poznania.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.

Oscar Wilde
mooll jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 12-24-2011, 00:55   #13
mooll
Fan "Strefy 11" i tarota
 
mooll na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Oct 2009
Posty: 54
Arrow James Potter - Ostatnia Szansa - Rozdział VII (1)

ROZDZIAŁ VII




James oddychał miarowo. Z wypiekami na twarzy i szeroko otwartymi oczami leżał nieruchomo na łóżku w dormitorium. Nie mógł zasnąć z przejęcia. To, co wydarzyło się tego wieczoru, mogło zmienić oblicze jego pokręconych relacji z Lily.

W pamięci przywoływał to dziwne spotkanie na korytarzu, kiedy to bezinteresownie pomógł dziewczynce, która padła ofiarą dwóch cwaniaków ze Slytherinu. Evans była tak zaskoczona, że w momencie zapomniała, jaka zazwyczaj jest niemiła dla Jamesa. Potem jej twarz zmieniła się i przybrała groźny wyraz.
- Chyba już późno, Potter - powiedziała jednak milszym tonem, niż wskazywała na to jej mina.

Pamiętał jak z bijącym sercem zaproponował jej, czy mogą razem wracać do Wieży Gryffindoru.
- Skoro też tam idziesz... - rzekła niepewnie, jakby wahała się, czy aby na pewno może mu ufać.

Rozmawiali po drodze, choć niewiele. Czuł duże napięcie między nimi. Bał się mówić cokolwiek, by nie zerwać tej wątłej nici porozumienia. Cokolwiek teraz budowali, miało to wytrzymałość domku z kart. Nie chciał ryzykować.
- Dziwnie milczący jesteś - powiedziała w końcu, przyglądając mu się kątem oka.
- Metamorfoza - odrzekł tajemniczo i tak też się uśmiechnął.

Przypomniał sobie jej nieśmiały uśmiech.
- Zauważyłam - odparła i już nie poruszyła więcej tego tematu.

Chłopak wrócił do rzeczywistości, kiedy któryś z kolegów coś niewyraźnie mruknął przez sen, ale wnet się uspokoił. W pokoju znów zapanowała cisza, odliczana spokojnymi oddechami śpiących chłopaków.

Kiedy już odtworzył w pamięci z dziesięć razy tę scenę z panią prefekt, powoli zaczęła go ogarniać senność. Ziewnął i poczuł jak odpływa do krainy snów. Z Lily Evans. Mogła być wówczas może druga w nocy.

* * *



- Z tobą znów się coś niedobrego dzieje - oświadczył Syriusz na śniadaniu.

Właśnie zabierał się do drugiej z pięciu nałożonych na swój półmisek kiełbasek.
- A co ma się dziać? - spytał James, jak zahipnotyzowany.
- Może byś tak zaczął jeść? - zaczął Lupin tonem lekkiej sugestii. - Zwykle pochłaniasz nieokreślone bliżej ilości zapasów Hogwartu. Dziś coś ci nie idzie.

Potter spojrzał na swój talerz: świecił czystością. Nie przeszło mu nawet przez myśl, że ma jeść. W ogóle nie miał apetytu. Wiedział, że to stres związany z czekaniem na Lily.
- Nie jestem głodny. - Powiedział to, mimo iż wiedział, że nikt mu nie uwierzy. Miał tylko nadzieję, że zostawią go w spokoju.

Peter tylko przewrócił oczami.
- Mówię wam, że to ta Evans - powiedział cicho, lecz na tyle głośno, by Potter mógł to usłyszeć.

James pomyślał, że mógłby mu teraz spokojnie przyłożyć. Ale po co? Po pierwsze, nie bardzo mu się chce w ogóle włączać w ewidentnie prowokowaną dyskusję. A po drugie, w każdej chwili Lily mogła wejść do Wielkiej Sali. Nie mógł ryzykować. Zbyt wiele go kosztuje ta cała znajomość.
- Rogaczu - zaczepił go Syriusz. - Dziś musimy zrobić postępy w akcji "skóra Smarka".

Black uśmiechnął się szeroko znad talerza i spojrzał znacząco na kolegów. A ci, przytaknęli mu z powagą ruchem głowy.
- Dziś...? - jęknął Potter. - Po południu mam ostatni trening przed meczem! Z trudem udało mi się zarezerwować boisko na jutrzejszy mecz.
- Fakt - westchnął smutno Black. - W takim razie my dziś zrobimy, ile się da, a jutro do nas dołączysz.

James uśmiechnął się słabo. Źle to wygląda. Z jednej strony kwitnąca znajomość z Evans, a z drugiej - przyjaciele i ich "śmieszne" żarciki.

Wiedział, że musi poważnie się zastanowić, jak to rozegrać. Lily nie może się dowiedzieć, że Potter macza w tym palce. Inaczej wszystko stracone.

I w tym momencie ją zobaczył. Szła w towarzystwie Dorcas i Danielle i wyglądała, jakby relacjonowała im coś z przejęciem. Spięła swoje ciemnorude włosy w jeden warkocz i James pomyślał, że bardzo do twarzy jej w tej fryzurze. W ogóle ślicznie dziś wyglądała, ubrana w stonowane kolory: oliwkowe sztruksy i brązowy, obcisły golf.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.

Oscar Wilde
mooll jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 12-24-2011, 00:59   #14
mooll
Fan "Strefy 11" i tarota
 
mooll na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Oct 2009
Posty: 54
Arrow James Potter - Ostatnia Szansa - Rozdział VII (2)

W jednej chwili serce chłopaka powędrowało w górę i utknęło w przełyku, tłukąc się niemiłosiernie. Starał się za wszelką cenę ukryć poddenerwowanie i podniecenie, przysłuchując się z przesadną uwagą rozmowie kumpli.

Dziewczyny usiadły na przeciwko huncwotów i zaczęły nakładać sobie porcję płatków owsianych.
- Cześć, Potter - przywitała się, jak ze starym znajomym.

Kiedy ich spojrzenia spotkały się, jej pewność siebie w widoczny sposób zaczęła znikać. Znów czuł to napięcie.
- Cześć. - James odpowiedział głosem automatycznej sekretarki. - Ale mogłabyś już zejść z tego oficjalnego tonu. Po prostu mów mi James.

Czuł, że zaczął odzyskiwać dar mowy, napięcie powoli opadało i chłopak robił się coraz bardziej swobodny.

Po chwili konsternacji, jaką zauważył na twarzy dziewczyny, wyszczerzyła się do niego i pokręciła z rozbawieniem głową.
- Wyszedłeś z wczorajszej hipnozy, jak mniemam. - Jej głos również wydawał się swobodniejszy.

James poczuł wzbierającą falę motyli w żołądku. Serce biło do taktu trzepoczącym skrzydełkom. Poczuł się tak lekko, jak chyba jeszcze nigdy.

Cały dzień szedł mu jak z płatka. Do wszystkich (bez powodu) szczerzył zęby, włosy same mu się mierzwiły, jak naelektryzowane. Dla wszystkich był bardzo miły i uprzejmy. Nawet niektórzy nauczyciele zwracali uwagę na jego ułożone i grzeczne zachowanie.

A na popołudniowym treningu był wyjątkowo ugodowy i nie złościł się na nikogo. Nagany uniknął nawet obrońca, Greenpick, który miał wyjątkowo zły dzień i przepuszczał co drugiego kafla.

Ale pozostali z drużyny, według Pottera, byli całkiem na poziomie i przy próbie obiektywnej oceny, uznał iż mają spore szanse na wygraną ze Ślizgonami.

Następnego ranka obudził się jako niepoprawny optymista. Takim jeszcze nie był. Co prawda, zawsze pozytywnie przyjmował wszystko od losu (zarówno te dary bardzo pożądane, jak i te pożądane w najmniejszym stopniu, jak to ujmował), bo wiedział, że to co daje, trzeba wykorzystać, a nie martwić się, jak bardzo nam tym razem dało w kość.

Toteż przeciągnąwszy się porządnie, stał dłuższą chwilę patrząc z uśmiechem w krajobraz malujący się przed nim za oknem: puszyste, nieduże obłoczki leniwie sunęły po błękitnym niebie.

Pogoda będzie bajeczna, pomyślał, to będzie szczęśliwy dzień!
- Rogasiek - zamruczał Black.

James odwrócił się na pięcie z miną nie wróżącą nic dobrego.
- Ani. Się. Waż. Mówić. Do. Mnie. W. Ten. Sposób - wycedził przez zęby, akcentując dobitnie każde słowo.

Syriusz parsknął śmiechem, po czym usiadł na łóżku.
- Panowie - rzucił oficjalnym tonem. Pozostali chłopcy pojawili się w zasięgu wzroku Pottera. - Trzeba naszemu Jamesowi co nie co powiedzieć. Musi nadrobić zaległości.
- To znaczy? - dopytywał się Potter. Już się bał.

Black wskazał na Remusa, a ten odchrząknął i zaczął poważnym tonem:
- W sprawie Snape'a poczyniliśmy już bardzo konkretne kroki.
- O... - Słaby entuzjazm ich słuchacza widocznie nie osłabił ich zapału.
- Nie trzeba eliksiru! - zawołał piskliwie Glizdogon.

James uniósł brwi, dając do zrozumienia, że słucha i nawet próbuje się zdziwić. Marnie mu szło. Ale huncwoci zbyt przejęci byli opowiadaniem o swoich nowych odkryciach w sprawie akcji "skóra Smarka".
- Stary, co się nie nałaziliśmy ze słownikami łacińskimi! - Black chwycił się oburącz za głowę. - Od tego kartkowania prawie mi schodzi skóra z palców wskazujących!

Chłopcy zaśmiali się.
- To prawda - podjął Lupin. - Wiesz, ile możliwości może mieć takie zaklęcie?

Potter wzruszył ramionami.
- Najpierw szukaliśmy pod skórą - kontynuował Remus. - Wyszło nam : dermaticus
- Skórny - odpowiedział James, patrząc na ich zdziwione miny. - No co? Ostatnie tygodnie spędzałem na prześcignięciu Evans, to muszę coś umieć.
- Racja. No a dalej? - zachęcił Lupina Black.
- Potem wymyśliliśmy, że może uderzyć w coś jak choroba skóry, czy coś. Ale exanthema też jakoś nie zdała egzaminu. - Lunatyk mówił to wszystko z zapałem, co było nie do uwierzenia. Może on też chciał powrotu dawnego Pottera i próbował go zarazić swoim zaangażowaniem...?
- Może powinniście...śmy, znaczy się, dodać jakiś człon? - zaproponował James. - Może chrome?
- Kolor? - spytał Peter. - Nie, bo zaklęcie musi być precyzyjne.
- Ej, no Crucio też nie jest precyzyjne - bronił swojego zdania Potter.
- Niewybaczalne to chyba inna kategoria - podsunął Syriusz po chwili zastanowienia. - Zauważcie, że inne zaklęcia są szczegółowo dopracowane.

James westchnął. Chciał mieć to już za sobą. Niech to wymyślą i zamkniemy temat, pomyślał.
- A jakbyśmy dodali konkretny kolor? - Syriusz znów miał ten swój błysk w oku. - Niech będzie... viridi. To byłby czad, zobaczyć Smarkerusa w zielonej barwie Slytherinu!

Ucieszył się, jak małe dziecko, ale zatarł ręce jak chytra czarownica.
- No, nieźle. - Jamesowi też udzielił się humor przyjaciela.

Wyobraźnia podpowiadała mu, jak wyglądałby Smak w zielonej oprawie.

Peter szybko skoczył do swojego kufra i wyciągnął różdżkę. Nastała chwila ciszy i skupienia.
- To kto będzie kozłem? - spytał Lupin. - Ostatnio wszyscy po kolei byliśmy nim...

Tu spojrzał wymownie na Pottera.
- Kozłem? - James otworzył szeroko oczy. - Ale nie znacie zaklęcia, żeby to cofnąć!

Jego protest został natychmiast przyjęty.
- Co racja, to racja. - Ton Blacka był bardzo poważny. - Musimy ćwiczyć na samym Snapie.

Huncwoci spojrzeli na niego, jakby właśnie oznajmił, że będzie teraz w drużynie quidditcha z Jamesem. I powiedziawszy to, wyskoczył z łóżka, wciągnął na siebie jeansy i rozciągnięty podkoszulek.
- No, na co czekacie? - spytał towarzyszy żartów. - Szybko!

Chłopcy z małym ociąganiem ubrali się i zeszli do pokoju wspólnego. Przy kominku siedziała Lily i coś zawzięcie pisała. Potter od razu rozpoznał te pożółkłe kartki - to musiał być jej pamiętnik.

Przechodząc obok skupionej jedynie na zeszycie Evans, przywitał się ciepło.
- James! - Jej mina zdradzała, że nie miała zamiaru przywitać się z nim tak entuzjastycznie i trochę się przez to spłoszyła. - Na śniadanie, co?

Kiwnął głową i uśmiechnął się. Cóż za dzień. Jeszcze tydzień takich dobrych relacji z Lily i odważy się podejść do niej i zaprosić na randkę. Wszystko wokół wydawało się cudownie piękne i proste.

*


- Teraz - szepnął Black, a Pittegrew, celując różdżką w stronę Snape'a wypowiedział jakieś zaklęcie. Nic to jednak nie dało, więc chłopak zaklął cicho.
- A może... viridis dermaticus! - Tym razem to Lupin próbował swoich sił.
- To na nic - zasępił się Syriusz, kiedy zaklęcie Remusa nie przyniosło żadnego skutku.

Po paru minutach takich ślepych prób ze stołu Gryfonów, Peter zorientował się, że James nie bierze udziału w "ostrzeliwaniu" Smakra.
- Co ty, stary, w kulki lecisz? - Black spojrzał na Pottera z politowaniem. - Już, twoje kolej.

James westchnął ceremonialnie, pokazując, że on już wyrósł z tym podobnych praktyk. Mimo tych ostentacyjnych gestów, wyjął swoją różdżkę i po namyśle szepnął:
- Virescerus! - strumień jasnego, mglistego światła wystrzelił w stronę stołu Ślizgonów i ugodził Smarka.

Huncwoci stali jak sparaliżowani. Skóra Snape'a zmieniła kolor na zielony! W Wielkiej Sali zapanował chaos. Jakieś Ślizgonki piszczały, część z uczniów odsuwała się pośpiesznie od Snape'a lub uciekała w stronę wejścia.
- Udało ci się! - wrzasnął uradowany Syriusz i rzucił się na Jamesa, który próbował go od siebie odciągnąć i schować różdżkę, gdyż w tłumie gapiów zobaczył zdruzgotaną twarz Lily. Szła w jego stronę.

Serce podskoczyło mu do gardła, oddech przyśpieszył tak, że ledwie mógł go kontrolować. Miał wrażenie, że stoi nad przepaścią; na jej krawędzi.
- James... - W jej głosie usłyszał rozczarowanie.

Miał wrażenie, że kamień wielkości pięści spadł na dno jego żołądka. W ustach mu zaschło.
- Naprawdę uwierzyłam w twoją przemianę. - Jeszcze słyszał nutę żalu. Ale gdy dokończyła po przełknięciu śliny, jej ton ociekał sarkazmem: - Naiwna byłam.

Osunęła się pod nim ziemia. Runął w przepaść.
Wszystko zepsuł.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.

Oscar Wilde
mooll jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 12-25-2011, 11:17   #15
mooll
Fan "Strefy 11" i tarota
 
mooll na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Oct 2009
Posty: 54
Arrow James Potter - Ostatnia Szansa - Rozdział VIII (1)

ROZDZIAŁ VIII




James przetarł zmęczone oczy. Spojrzał w stronę okna: niebo było prawie czarne, bez gwiazd, gdyż bure chmury całkowicie je zasłaniały. Tylko od czasu do czasu, spomiędzy nich wyłaniał się duży księżyc. Wczorajsza pełnia dała się im wszystkim we znaki. A Remus przeżywał swój comiesięczny koszmar. Biedaczyna.

Chłopak współczuł przyjacielowi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to naprawdę ogromny problem. To jest przecież jak kalectwo, zostaje na całe życie... Czym jego dramat miłosny był w porównaniu z dramatem Remusa? Skala problemu jest nieporównywalna.

Westchnął ciężko i spojrzał na zegarek: dochodziła trzecia w nocy. Niebawem będzie się rozwidlać, a on nie zmrużył oka nawet na chwilę. I do tego ten mecz... To była dla niego jedna wielka porażka. W tej rozsypce po prostu nie mógł się skupić.

Myśli kotłujące się w jego umyśle nie dawały mu spokoju.

Co go w ogóle skusiło do tego zaklęcia?! Wciąż przypominał sobie tę chwilę. Mógł zaoponować, powiedzieć, że to bardzo ryzykowne. I do tego Lily akurat musiała to zobaczyć. Kiedy już tak dobrze się między nimi układało.

Na myśl o tym nieszczęsnym wspomnieniu, zacisnął mocno powieki. Jedna łza wydostała się, mimo jego usilnych starań. Otarł ją szybko rękawem. Pociągnął cicho nosem i przygryzł wargę. Nie będzie przecież płakać z powodu jakiejś baby! Nie byłby mężczyzną.

Tylko, że on ją kocha!
Ta myśl wydarła się z jakiegoś szczelnie skrywanego przed świadomością zakamarka. Kiedy ta prawda ugodziła go w tył głowy, jak to zwykle czynią tego typu prawdy, zdał sobie sprawę z wielkości tego uczucia. Jak może się poddać bez walki? Szarpało nim przekonanie, że wszystko stracone, mimo iż jakiś głosik szeptał natarczywie: walcz, Potter!

Czuł, jakby wnętrzności miał z waty i do tego nałykał się jakiejś chemii. Z jednej strony czuł mdłości, a z drugiej miał wrażenie, jakby wszystko przeżywał wraz z swoim żołądkiem.

Rzucał się z boku na bok. Co mógł teraz zrobić? Czy jakiekolwiek działanie miało teraz sens?

Próbował sobie wmówić, że to wszystko są emocje. Potrzebuje po prostu więcej czasu, by móc się zdystansować i zobaczyć to w innym świetle.

Nie wiedział, czy powinien dalej próbować dotrzeć do Evans, czy może już odpuścić? Co on w ogóle powinien zrobić?!


* * *



- Chłopie, marnie wyglądasz, powiem ci... - James przypomniał sobie Lupina na tym felernym śniadaniu. - Masz jakąś nietęgą minę.
- Nie pierwszy raz - sarkastycznie mruknął Potter, który zaczął intensywnie dziurawić naleśniki.
- One niczemu nie są winne. Nie znęcaj się nad nimi. - Peter wskazał swoim widelcem talerz Jamesa. Jakaż to była błyskotliwa uwaga.
- James, jesteś the best! - Black chciał rozkręcić chłopaka i posłał mu przyjaznego kuksańca w ramię. - Dałeś czadu ze Smarkiem!

Patrzyli jak pani Pompfey zabiera na lewitujących noszach zielonego Snape'a w stronę wyjścia. W Wielkiej Sali wciąż szumiało i nie mogło się uspokoić po tym "zielonym incydencie".

Od momentu, gdy Lily powiedziała Potterowi o swoim rozczarowaniu, był rozdrażniony, ironiczny, cyniczny i niezadowolony.

Zapowiadany na śniadaniu mecz, miał się odbyć o godzinie 17 i był to kolejny powód do narzekań.
- Już nie mają kiedy tego meczu robić! - złościł się, jakby rzeczywiście było na co.
- Rogacz, co się dzieje?! - Syriusz spojrzał na Jamesa co najmniej zaskoczony.

Ten tylko prychnął z pogardą i wstał od stołu. Zabrał swoją torbę i bez słowa ruszył do wyjścia. Miał tego już po dziurki w nosie. Musiał przemyśleć sprawę na spokojnie. Bez nich.

Przez wszystkie zajęcia huncwoci obchodzili się z nim jak z jajkiem. I do tego surowym. Na wszystko reagował co najmniej niestosownie, więc jeśli tylko nie musieli, nie odzywali się do niego, żeby nie wszczął bójki. W tym stanie był całkowicie nieprzewidywalny.

Podczas lunchu rozmyślał intensywnie nad rozmową z kumplami. W milczeniu palcami skubał róg croissanta, ale żaden z kawałeczków nie trafiał do jego ust. Musiał po prostu zająć czymś ręce.

Winien był im wytłumaczenie. W końcu obrywali na każdym kroku, nie mając pojęcia o co chodzi i czym zawinili. A przecież nie zrobili nic złego.

Reszta zajęć minęła w podobnej atmosferze. Tylko Potter był wyjątkowo milczący, na co nauczyciele od razu zwrócili uwagę. Zdążyli już przywyknąć do tej jego nadaktywności. Dlatego też, by nie wzbudzać podejrzeń, zbywał ich frazesami o złym samopoczuciu i niskim ciśnieniu.

W końcu nadeszła godzina 16 i tylko 60 minut dzieliło go od meczu. Jego samopoczucie nie wróżyło sukcesu. Wręcz przeciwnie: na niczym nie był w stanie dłużej skupić uwagi, bo zaraz go coś rozpraszało.Nie ma szans, pomyślał, najmniejszych.

Skierował się w stronę boiska do quidditcha. Niebo już powoli szarzało. Listopad niemiłosiernie skracał dni i o tej porze było już chłodno na błoniach. Drzewa dotychczas złocące się wokół zamku, też nieco przygasły.

Wszedł do szatni i bez słów zaczął się przebierać. Drużyna, już praktycznie gotowa do meczu, wyczekująco patrzyła na swojego kapitana, który powinien rzucić jakieś słowo wstępne na początek. Czekali, by zagrzał ich do gry i rozpalił w nich zapał i żądzę wygranej. Ale nie zapowiadało nic z tych rzeczy.

Potter próbował pozbierać myśli, wkładając szaty gryfońskiej drużyny. Jak ma ich rozpalić dogasające ognisko? Wziął oddech i spróbował się przemóc. Cóż oni zrobili? Nie wiedzą, co się dzieje. A wytrąceni z równowagi, zagrają fatalnie. Wystarczy, że on będzie wszystko knocił.
- Moi drodzy - powiedział powoli, mając wciąż pustkę w głowie. - Nie bardzo jestem w formie.

Wyglądał jak balon, z którego uszło powietrze.
- No, to akurat widać. - Szczupła brunetka o wschodniej urodzie uniosła w górę brew. Była ścigającą wraz z Jamesem. Zrobiła balon z gumy do żucia, który głośno strzelił.
- Milu - zwrócił się w stronę brunetki z gumą balonową. - Dobrze wiesz, jakiego szału dostaję od twojej gumy!

Zapadła cisza. Potter odzyskiwał dawną werwę. W jego oczach na nowo pojawił się zawadiacki błysk.
- Dość tego, mości państwo! - powiedział surowo i dla spotęgowania wrażenia zmarszczył brwi. - Dajemy wycisk tym zielonusom-ślizgusom!

Uśmiechnął się szeroko. Czuł, że jest to na siłę, ale nie wyobrażał sobie, żeby w tym miejscu, jakim jest boisko, mógł się źle poczuć. Próbował zatem zmotywować sam siebie.

Powoli zaczęło to do nich docierać.
- Greenpick - Potter odwrócił się w stronę obrońcy. - Nie zawiedź nas. Bloom, Dark, Plandsey i Writhe. Musimy współpracować, to podstawa. Jesteśmy drużyną, a nie bandą indywidualnych graczy, z których każdy orze jak może. Jasne?

Potter wręcz wykrzykiwał te zdania, chcąc dobitnie je podkreślić.
- Tak jest! - ryknęła drużyna, ewidentnie zadowolona z powrotu dawnego ich ścigającego, a zarazem kapitana drużyny.
- Czadu, wiara! - wrzasnął James, podnosząc miotłę w górę, na co inni zrobili to samo i zaczęli z entuzjazmem dosiadać mioteł.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.

Oscar Wilde
mooll jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 12-25-2011, 11:22   #16
mooll
Fan "Strefy 11" i tarota
 
mooll na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Oct 2009
Posty: 54
Arrow James Potter - Ostatnia Szansa - Rozdział VIII (2)

Kiedy drzwi na boisko się otworzyły, wszyscy złoto-czerwoni popruli w powietrze, zataczając koło nad trybunami. Ryk tłumu dodawał im sił, a wiatr smagający ich twarze, sprawiał iż podnosił się im poziom adrenaliny we krwi.

James wyszczerzył się w przestrzeń i zamknął na moment oczy: czuł się jak ryba w wodzie. Tego mu było trzeba, mimo iż rozważał wymyślenie jakiego pretekstu dla wykręcenia się z meczu.

Tymczasem wystrzeliła w niebo zielono-srebrna drużyna Slytherinu. Dało się słyszeć gwizdy i oklaski.
- ... I oto nasza ślissssssska drużyna ślisssssgonów...znaczy się zgonów! - Komentatorem był znany ze swojego ciętego języka Eryk Grunderville. Był dobrym kumplem huncwotów, chociaż on ograniczał się jedynie do dobrych żartów mówionych. Nigdy nie chciał ich wcielać w życie, jak często robili to przyjaciele Pottera.
- Na litość, Grunderville! - W tle dało się słyszeć syk MgGonagall.
- Tak... A teraz krótka rozmowa z panią Hooch - kontynuował, jakby nigdy nic, Grunderville. - Daje znak, by gra była uczciwa i... i...

Trybuny zastygły.
- Piłka w grze! - zagrzmiał Eryk do mikrofonu z różdżki. - Kafla przejmuje Writhe i podaje zręcznie naszej legendzie, Potterowi...
- Eryk! - wtrąciła McGonagall. - Bez stronniczości mi tu, bo skończysz karierę.

Profesor była na pewno słyszana przez wszystkich na boisku, ale nie dbała o to. Uczniowie już dawno przyzwyczaili się do tego. W końcu Grunderville był Gryfonem i nie umiał się powstrzymać od komentarzy w stronę Ślizgonów.

James słyszał tylko urywki komentarzy Eryka. Starał się skoncentrować na grze. Spojrzał na ich szukającego, Johna Plandsey. Był niezły, tylko musiał się skupić. Greenpick dawał sobie radę, na razie nie przepuścił żadnej bramki.
- Uwaga, Potter! - usłyszał krzyk Kate Dark, która posłała tłuczka niedaleko niego. Szybko zrobił unik. Razem z Natalie Bloom nieźle sobie radziły na swoich pozycjach.

Właśnie dostał kafla od Melanii Writhe, swojej partnerki ścigającej, i pomknął w stronę bramki Ślizgonów. Zręcznie uniknął tłuczka i ślizgońskich pałkarzy. Podkręcił piłkę i rzucił wprost w najwyżej położoną obręcz.

Wiwatom, oklaskom i wrzaskom nie było końca.

Eryk skomentował to, soczyście obsmarowując "nieudacznika Lamba, obrońcy od siedmiu boleści", za co oczywiście nie omieszkała go skarcić McGonagall.

Kafle wpadały do bramek przeciwników jedna po drugiej, a znicz wciąż był w powietrzu. Gryfoni prowadzili 250 do 80.

I w tym momencie zdarzyło się coś, co odebrało Jamesowi motywację. Zobaczył smutne oczy Evans i w jednej chwili zwalił się na niego ciężar dzisiejszego dnia. Mina mu zrzedła, a zapał opadł.
- Potter!!! - Usłyszał wrzask Melanii Writhe, która próbowała podać mu kafla. - Łap!

James nie mógł się skupić. Wzrok Lily zburzył całe jego opanowanie i entuzjazm. Kafel przeleciał mu między palcami i piłkę przejął obrońca Ślizgonów, po czym rzucił ją swojemu ścigającemu.

Gryfoni stracili kolejną bramkę. Potter wiedział, że to przez niego. Zaklął pod nosem i starał się nie wypaść z rytmu gry.

Niestety nie szło mu tak, jak na początku. Stracił jeszcze cztery piłki (i w konsekwencji bramki), aż jego drużyna zaczęła się niepokoić.

Na szczęście w chwili, kiedy Ślizgoni zaczęli się punktowo niebezpiecznie zbliżać do Gryfonów, Michael złapał znicza.

Całe szczęście, pomyślał Potter. Zniżył lot, po czym wylądował na murawie i pośpiesznie ruszył do szatni.

Nikt go o nic nie wypytywał. Wszyscy chcieli przemilczeć kilkanaście ostatnich minut meczu. Cieszyli się z wygranej i wspominali co lepsze fragmenty gry, zręcznie pomijając chwile słabości ich najlepszego gracza.

Kiedy już zawodnicy wyszli z szatni i James został sam, pomyślał, że dziś musi porozmawiać z huncwotami o swoim stanie ducha, o tej jego dziwnej przemianie i o Lily.

Westchnął głęboko. Myślał o tym cały dzień i był zdecydowany powiedzieć wszystko. Jeszcze dziś. Na razie nie dotarło do niego to, co wydarzyło się podczas meczu. Będzie analizował wszystko w swoim czasie. Teraz na pierwszym planie byli huncwoci i rozprawa z nimi.

Gdy dotarł do portretu, wypowiedział oczekiwane przez Grubą Damę hasło i wszedł do pokoju wspólnego. Wszyscy świętowali wygraną Gryfonów.
- James...! - Znów usłyszał ten głos. Monika Blanc była w pobliżu.

Chłopak udał, że jej nie słyszy i próbował zręcznie wymijać wszystkich, by dostać się do dormitorium, gdzie zapewne czekali na niego przyjaciele. Nigdy nie mogli się w takim tłumie znaleźć, więc zawsze czekali na Jamesa i razem schodzili świętować.

Monika wyrosła przed nim tak nagle, że musiał się cofnąć.
- Co jest? - warknął.
- A może by tak milej? - zapytała swoim denerwującym, piskliwym głosem. - Napij się ze mną kremowego piwa.

Potter spojrzał na nią, jak na nie z pełna rozumu. Zamrugał powoli i pokręcił głową.
- Wybacz, ale to nie bardzo wchodzi w grę.
- Dlaczego? - Jego odmowa wyraźnie ją zasmuciła. - Co mam zrobić, żebyś zwrócił na mnie uwagę?

Jej szczerość zdumiała Jamesa. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Jego mózg po przejściach dnia dzisiejszego, który nota bene mógłby się już skończyć, reagował tylko na konkretne polecenia. Tym razem umysł kazał mu pogadać z kumplami. Nie przewidział na swojej drodze problematycznej Blanc.
- Eee... - zawiesił się. - Może... Nie bądź taka nachalna.

Wypalił w bardzo nietaktowny i niegodny Gryfona sposób. Ale w tym momencie myślał tylko o tym, by ta dziewczyna sobie poszła.
- Nachalna? - Jej oczy zalśniły. - Jestem nachalna?

Przegiął i zrobił jej krzywdę. Świetnie, jeszcze jej mu do kompletu zranionych serc brakuje. Jego gruboskórność zaczynała go niepokoić, ale i potwornie irytować. Teraz jeszcze Evans się o tym dowie i sprawę można będzie uznać za skończoną definitywnie.
- Słuchaj... to nie tak - bąknął beznadziejnie.
- A jak? - Monika podniosła na niego smutne oczy.
- Nie miałem tego na myśli - powiedział w końcu. - Po prostu tak za mną często chodzisz... A ja jestem wykończony tym dniem. Dał mi w kość, jak nigdy.

Dziewczyna uśmiechnęła się i pogłaskała go po twarzy wierzchem dłoni. Nie zareagował. Nic jej nie powiedział i nie odsunął się, co zdziwiło najbardziej jego samego. Spojrzał tylko na nią i pomyślał, że ma bardzo miły uśmiech.
- Muszę już iść - powiedział, lekko się do niej uśmiechając.
- Nie będę za tobą chodzić. Jak będziesz chciał, to przyjdź do mnie... - odpowiedziała.

James odniósł wrażenie, że jeszcze chciała coś dodać. Widocznie zrezygnowała, bo kiwnęła nieznacznie głową, co miało bardziej ją przekonać, że to koniec rozmowy, niż jego.

Spojrzał znad jej głowy na tłum świętujących Gryfonów: Lily przyglądała mu się uważnie. Chłopak spuścił wzrok, odwrócił się i szybko wszedł na schody prowadzące do dormitorium chłopców.

Otworzył drzwi pokoju. Byli tam, cała trójka.
- Nareszcie jesteś! - ucieszył się Syriusz, wstając z łóżka. - W takim razie idziemy na dół.

James spoważniał, zatrzymał go ruchem dłoni.
- Musimy porozmawiać - powiedział. - Nie jestem już w stanie dłużej tego w sobie dusić. Powinniście wiedzieć, co się ze mną dzieje. Jestem wam to winien.
- To prawda. - Peter rzekł zaczepnym tonem, choć może tylko się Jamesowi wydawało.
- Chodzi o Lily - wydusił Potter. - Chciałem się dla niej zmienić, żeby mnie poznała naprawdę, pokochała. Ja ja ją...

Chłopcy otworzyli szeroko oczy z przejęcia. Ale James nie zdążył nic więcej powiedzieć, gdyż zauważył, że Lupin jest wyjątkowo blady.
- Lunatyku..? - spytał ostrożnie. Pozostali też spojrzeli na Remusa.
- P-pełn-nia... - wyjąkał z trudem.

Wszyscy podskoczyli jak oparzeni. Zerwali się ze swoich miejsc.
- Na szaty Merlina, prędko, do obrazu, bo nie zdążymy zanim się zamieni! - zawył Potter i cała czwórka pognała w stronę wyjścia.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.

Oscar Wilde
mooll jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 12-25-2011, 11:24   #17
mooll
Fan "Strefy 11" i tarota
 
mooll na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Oct 2009
Posty: 54
Arrow James Potter - Ostatnia Szansa - Rozdział IX

ROZDZIAŁ IX


James, Syriusz, Remus i Peter zatrzymali się zdyszani tuż przed wejściem do pokoju wspólnego, przed portretem Fifi La Folle, która zasłynęła dzięki serii "Czarodziejskie Spotkania".

Czarownica mrugnęła do nich kokieteryjnie. Zawsze to robiła, kiedy stanął przed nią któryś z huncwotów.
- Moje cukiereczki! - zaszczebiotała, rumieniąc się i potrząsając białymi, gęstymi lokami. Pośpiesznymi ruchami zaczęła gładzić swoją różową sukienkę.

Potter prychnął, a Syriusz przewrócił oczami.
- Nic się nie zmieniasz, Fifi... - uśmiechnął się do czarownicy Peter.

Chłopcy jej nie znosili. Zawsze mizdrzyła się przed nimi, jakby naprawdę nie miała już przed kim. Tylko Peter, nie mający powodzenia u dziewczyn - czego mu niewątpliwie brakowało - cieszył się na jej widok.
- Peterku... - zamruczała. - Ty jeden mnie rozumiesz...
- Ależ naturalnie, kochana! - zapewnił ją Glizdogon. - Dziś jednak musisz mi wybaczyć tę opieszałość... Bardzo nam się śpieszy...

Ostatnie słowa dodał naprędce, widząc zdenerwowane spojrzenia kolegów.
- No, dobrze. - Kokietka w różowej kreacji spojrzała wymownie w sufit, udając lekko obrażoną. - Ale...
- Oczywiście, że wrócę! - pośpieszył dokończyć za nią Peter.
Spojrzała na niego łaskawiej i odsunęła ramę, ukazując przed huncwotami przejście.

Zawsze używali go, gdy Lupin potrzebował natychmiastowej ewakuacji z zamku, czyli co miesiąc.
Szepnęli Lumos! i oświetlając sobie drogę różdżkami, ruszyli biegiem w głąb korytarza. Nie był specjalnie komfortowy, ale przecież nie o to chodziło.

W jednym momencie Remus zatrzymał się, dysząc przeraźliwie.

Przerażeni chłopcy spojrzeli na przyjaciela. Chwila przemiany zbliżała się nieuchronnie. Obawiali się, że nie dotrą do Wrzeszczącej Chaty na czas.

Sytuacja była o tyle niebezpieczna, że wilkołaki nie panują nad swoim zachowaniem i nie pamiętają, co robili podczas przemiany, jakby byli w amoku. Niestety cała czwórka była jeszcze w korytarzu i Lupin mógłby narobić kłopotów nie tylko sobie, ale i innym, gdyby - nie wiedząc co robi - zawrócił i wtargnął do zamku.

To nie był ten rodzaj adrenaliny, który lubił Potter. Prędko, skupiając na sobie koniec różdżki, zamienił się w jelenia. Po nim, kolejno w czarnego psa zamienił się Syriusz, a Peter w małego szczura.

Jednak Remus tylko odkaszlnął.
- Prędko - wychrypiał cicho.

Na szczęście rychło zobaczyli światło księżyca, które prześwitywało przez gąszcz dzikich krzewów. Przedarli się przez nie szybko, dzięki mocnym kopytom, zamienionego w jelenia, Jamesa.

Znaleźli się na polanie. Było tu całkiem cicho, gdyby nie świszczący w uszach wiatr. Drzewa Zakazanego Lasu złowrogo szumiały, przedstawiając obraz tajemniczej czerni. A niedaleko nich, Wierzba Bijąca lekko kołysała się na wietrze.

Peter, jako że był najmniejszy, niepostrzeżenie zbliżył się do niej i nacisnął ten odpowiedni punkt, który unieruchamiał całe drzewo.

Reszta wpadła do dziury między korzeniami. Teraz Lupin wydawał się jeszcze bardziej słaby, niż przed pięcioma minutami. Widocznie nie umiał opanować nadmiaru śliny w ustach, bo zaczynała skapywać mu z warg na koszulę. Był coraz mniej świadomy tego, co robił. Widzieli to w jego przekrwionych oczach.
- Dalej, zaraz będziemy na miejscu! - zawarczał Syriusz.

Remus ani drgnął.
- Lunatyk! - James zastukał intensywnie i głośno kopytami o podłoże. - Na co czekasz?!

Remus spojrzał niewidzącym wzrokiem w niewidzialny punkt przed sobą, po czym wygiął się gwałtownie w tył, a następnie zgiął w pół. Jego skóra zaczynała pokrywać się ostrą, szorstką sierścią. Otworzył szeroko oczy, w których zobaczyli zwierzęcy instynkt, a paznokcie zmieniły się w szpony. Ubrania rozdarły się na nim, gdyż zamieniony w wilkołaka Remus, przedstawiał rosłą bestię o potężnie zbudowanym ciele.

Rogacz i Łapa doskoczyli do Lupina; zaczęli targać go za sierść i popychać, by szedł dalej.

Wilkołak rzucał się na wszystkie strony, wydając przerażające dźwięki. Nie chciał iść tam, gdzie go ciągnięto.

Na szczęście do Wrzeszczącej Chaty było blisko. Tylko, że w tej sytuacji zmuszenie Remusa do jakiegokolwiek kroku w przód, kosztowało huncwotów wiele wysiłku. W końcu jednak udało im się zamknąć za nim drzwi i pognali korytarzem prowadzącym do wylotu pod korzeniem Wierzby Bijącej.

Takie noce jak ta, spędzali w Zakazanym Lesie i o świcie przybiegali po przyjaciela. Nie umieli zasnąć w dormitorium ze świadomością, że biedny Remus zmaga się gdzieś tam sam ze sobą.

I tak jak co miesiąc, rozdzielili się u wejścia Zakazanego Lasu, umawiając na konkretną porę obok Wierzby. Mieli tu swoje grono, w którym czuli się bezpiecznie i mogli przeczekać tę trudną noc.

Tymczasem, gdy Glizdogon i Łapa pobiegli każdy w swoją stronę, James usłyszał jakieś głosy.

Odwrócił się i zobaczył dwie postacie, spokojnie spacerujące środkiem polany. Księżyc oświetlał wszystko dokładnie, ale mimo to Potter ich nie rozpoznawał.

Przyczaił się za pierwszą linią drzew. Gdy podeszły bliżej, usłyszał tak dobrze znany mu głos:
- Nie, to zdecydowanie nie wchodzi w grę. - To była Lily; i do tego bardzo stanowcza.
- Dlaczego musimy tak ze sobą walczyć? - James miał wrażenie, że się przesłyszał. Zamrugał szybko. Snape? A co on tu, do chol...?
- Walczyć? - prychnęła ironicznie Evans. - Sev, nie wracajmy do tego. Skoro tak ci na tym zależy, to w porządku. Mogę się zachowywać jak twoja koleżanka.
- Naprawdę? - Potter chyba po raz pierwszy w życiu słyszał taką radość i nadzieję w głosie Smarka. Brzmiał dość nienaturalnie.
- Tak. Ale nie licz, że ci przebaczę. - Głos lekko jej zadrżał. - A teraz wracajmy, bo naprawdę robi się zimno. No i jeśli nas ktoś przyłapie, to będzie po zawodach...
- Lily...
- Słucham cię, Sev - westchnęła niczym Matka Miłosierdzia, która z cierpliwością znosi całą tę sytuację, udając oczywiście, że jest ostoją spokoju.

Zapadła krótka chwila ciszy.
- Powiedz mi szczerze... Czujesz coś do Pottera? - W głosie Severusa słychać było olbrzymie napięcie.
- A nawet jeśli...? - spytała zaczepnie Evans, unosząc zuchwale jedną brew do góry. James widział teraz dokładnie obie postacie, gdyż zbliżały się systematycznie w jego stronę.
- Czyli czujesz? - Snape przeżywał dramat życiowy, sądząc po tym histerycznym tonie.
- Zobaczymy... - zagadkowo zakończyła Lily, nie chcąc męczyć dalej Snape'a.

Stali teraz już całkiem niedaleko Jamesa. Dziewczyna spojrzała w zamyśleniu na krajobraz Zakazanego Lasu.

W pewnym momencie, chłopak w ciele jelenia miał wrażenie, że go zauważyła, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Choć pewnie nic z tego nie wyjdzie, znając tego Łosia... - zakpiła przesadnie głośno, co wyraźnie poprawiło humor Severusowi.
- Chodzą słuchy, że jest animagiem... jakimś jeleniowatym, czy coś - powiedział chłopak.
- Taa... - mruknęła pani prefekt. - Pozer Pierwszej Ligi z niego...

Dziewczynie udało się w końcu zmusić towarzysza do powrotu, a James stał wciąż w tym samym miejscu. Wiedział, że wokół niego aż roi się od dziwacznych i dzikich zwierząt, a mimo to ogarnęło go uczucie potwornej samotności.

Niespodziewanie poczuł przypływ nadziei. Czyli widziała go... Ale zanim go spostrzegła, powiedziała prawdę...

Serce zabiło mocnej w jego piersi.
Czyli istnieje jakaś szansa dla niego! Potem ewidentnie chciała upozorować niechęć wobec niego. Był tego pewien. Stąd to zbyteczne wzmocnienie głosu.

Zachłysnął się powietrzem. Znajoma fala łaskoczących motyli uniosła się w górę, wypełniając jego żołądek. Miał ochotę skakać z radości, śmiać się i przytulić każde żywe stworzenie, które zbliżyłoby się w jego stronę.

Odwrócił się, gdyż usłyszał nieokreślony dźwięk przypominający odgłos wymiotów. Zemdliło go. Kilkanaście metrów od niego stał mały ghul.

Potter jęknął. Nie, jego nie będę przytulać, mowy nie ma, pomyślał. Chyba, że Lily wyjdzie za mnie za mąż.

To była bardzo zuchwała obietnica z jego strony, ale gdyby rzeczywiście Evans została kiedyś jego żoną, ze szczęścia chyba naprawdę przytuliłby to stworzenie.

Ale teraz nie może popełnić żadnego błędu. Jutro porozmawia z chłopakami i nie będą go już więcej namawiali do żadnych psikusów.

Uradowany, podskoczył w miejscu i pogalopował przed siebie, omijając zręcznie zdezorientowanego ghula.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.

Oscar Wilde
mooll jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 12-26-2011, 13:09   #18
mooll
Fan "Strefy 11" i tarota
 
mooll na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Oct 2009
Posty: 54
Arrow James Potter - Ostatnia Szansa - Rozdział X (1)

ROZDZIAŁ X



Czwórka huncwotów zeszła do Wielkiej Sali na lunch pomiędzy zajęciami. James już przygotowywał się na dokończenie zaczętej rozmowy na temat jego i Lily, ale jakoś nie mógł skupić ich uwagi na sobie.

Sam jak zwykle umierał z głodu, więc odłożył gadkę na "po posiłku", całkowicie przeciwnie niż Remus, który totalnie nie miał apetytu. Działo się tak zawsze po pełni i nocy spędzonej we Wrzeszczącej Chacie. Był trochę markotny i smutnawy.

Co do Syriusza, był czymś tego dnia bardzo przejęty i nie mógł się skupić na zielarstwie tak, iż dał się pokąsać tenakuli co najmniej z tuzin razy.

Kiedy usiedli przy stole gryfońskim, James szturchnął przyjaciela w żebro, ale ten nie zareagował. Zdziwiony Potter spojrzał mu w twarz, która wyrażała niezmąconą błogość.
- Łapa... - zagaił niepewnie. - Stary, no daj głos!

Syriusz uśmiechnął się, jakby do siebie i spojrzał rozmarzonym wzrokiem na kumpla.
- Veronica - wychrypiał cicho i westchnął ciężko. - Jak mam ją zdobyć?

James spojrzał na swój talerz z takim skupieniem, jakby ów przedmiot naprawdę tego wymagał. Chrząknął, posyłając kuksańca siedzącemu obok Glizdogonowi.
- Eee... - bąknął niewyraźnie Peter. - Wydawało mi się, że już prawie się... no... spiknęliście.
- Niby tak - podjął ochoczo Black - ale jakoś tego nie czuję. Wciąż traktuje mnie jak dobrego kumpla.
- No, a jak ty się wobec niej zachowujesz? Po kumpelsku? - zapytał Potter, przenosząc skupiony wzrok na wazę z sokiem z dyni.
- No raczej! - żachnął się Black. - Po prostu nie umiem inaczej.

Potter pokiwał głową niczym doświadczony znawcy tematu.
- Czyli wszystko jasne - podsumował, wkładając sobie do ust kawałek pasztecika.
- No dobra, Panie "Mistrz Flirtu". - Syriusz prychnął rozdrażniony. - Jak jesteś taki mądry, to co jest takie jasne, hę?
- Nie dziw się, że ona nie wychodzi z inicjatywą - powiedział z pełnymi ustami James, nie patrząc na przyjaciela.
- Właśnie, że się dziwię! - Black wzniósł ręce i oczy ku niebu.

James i Peter wymienili znaczące spojrzenia.
- Łapa - Peter przejął inicjatywę. - Baby tak mają, wiesz? Nie będą w ogóle widzieć, że czegoś chcesz, jak im tego nie pokażesz wprost.

Potter pokiwał głową, zamaszyście przeżuwając przy tym kolejną ciepłą bułeczkę z marmoladą.
- Gliździo... - uśmiechnął się z politowaniem Black. - A skąd TY to możesz wiedzieć?

Peter zaperzył się, fuknął i zaplótłszy ręce na piersi, zamilkł z obrażoną miną, na co Black tylko pokręcił głową z dezaprobatą.
- Tyle, że on ma rację, Łapa - powiedział James, nakładając sobie coraz więcej na talerz, na co Black patrzył z podziwem, szokiem, ale i trochę tak, jakby go mdliło.
- Rację? - Black tępo przyglądał się opychającemu się Potterowi. - Chłopie, bo cię rozerwie...!
- Nie bój nic - zaśmiał się chłopak i mrugnął do niego. - Taka natura. A wracając: dziewczyny mają bzika na punkcie swojego honoru. Nie splamią go jakimś narzucającym się flirtem. Czekają na sygnał.
- Może to miałoby sens... - zamyślił się Syriusz - ale tylko wtedy, gdybym nie miał przed oczami "twojej Moniczki".

Zachichotał ucieszony, że udało mu się zagiąć teorię kumpla. James jęknął.

Monika. No tak, ale już wszystko sobie wyjaśnili. Była nawet przerażona wizją, że mogła być odebrana jako nachalna.
- Ona nie miała pojęcia, że mi się narzucała.
Black milczał pytająco.
- No, gadałem z nią. Naprawdę nie była świadoma, jak ja to odbieram. I od tego czasu mam spokój. A tak w ogóle, to wydaje się miła - podsumował James obojętnym tonem.

Syriusz milczał, najwidoczniej trawiąc słowa wypowiedziane przez kumpla. Zapadła cisza, gdyż Peter obraził się na cały świat i sączył powoli sok z dyni. Natomiast Lupin w ogóle nie przyłączył się do dyskusji. Wydawał się nieobecny duchem.
- Od każdej reguły są wyjątki, jak widać - przerwał ciszę Potter. - Zaproś ją na randkę.
- Taa... Żebym miał powtórkę z Lily - sarknął Black, ale widząc zdziwiony wzrok Pottera, dodał z uśmiechem: - No, twoje doświadczenie jest moim, kolego.

James też się uśmiechnął.
- Spróbuję - powiedział jakby do siebie Syriusz. - O co chodzi z Evans, tak a propos?

Potter westchnął.
- O nic - powiedział po prostu. - Chyba naprawdę ją pokochałem. Tak bardzo chciałbym, żeby zauważyła moje starania. Nie jestem już tym pajacem o debilnie głupim poczuciu humoru, które opiera się wyłącznie na pogrążaniu Smarka w fatalnej opinii publicznej na terenie Hogwartu...

Słowa płynęły mu płynnie i spokojnie. Nie przeżywał tego. Mówił po prostu, co czuje. Przedtem - i owszem - obawiał się reakcji chłopaków. Nie miał pojęcia, jak im to wszystko wyjaśnić.

Tymczasem Black i Pettigrew - nie licząc nieobecnego duchem Lupina - słuchali go uważnie. Opowiedział im o pamiętniku Evans, o rozmowie Lily ze Snape'em, podsłuchaną nieopodal Wrzeszczącej Chaty przy wejściu do Zakazanego Lasu.
- Wpadłeś po uszy - skonstatował Syriusz, smętnie kiwając głową, kiedy James skończył mówić.
- Przyganiał kocioł garnkowi - odgryzł się Potter. - Nie miejcie mi tego za złe... Skończyły się czasy moich szalonych wybryków. Ona musi zobaczyć, że to dla niej się staram, rozumiecie?

Chłopcy przytaknęli głowami, choć nie wyglądali na specjalnie zachwyconych. A Lupin, to już w ogóle nie wyglądał. Wciąż obojętnie mulił suchą bułkę.

James miał wrażenie, że kumple są trochę nawet źli na niego, bo zamierza się zmieniać tylko z powodu jakiejś panny, która nie trawi takiego zachowania. Milczeli zawzięcie przez kilka chwil, nie komentując tego w żaden sposób.

W końcu pierwszy przerwał milczenie Black.
- Ech... Przyznaję, miałem ci to trochę za złe. Wyobrażałem sobie, że w końcu dasz sobie z nią spokój. Czasami, to naprawdę potrafiła zmieszać cię z błotem. A ty nic!

James zaczął masować sobie kark. To był taki jego odruch na uczucie zażenowania.
- Ale gdyby w ten sposób zachowywała się Veri... - zamyślił się na moment Black, po czym dokończył: - Stary, rozumiem cię. Nie będziemy cię angażować w coś, co uznasz za... hmm... wbrew swym "nowym zasadom", czy coś... - dokończył niezręcznie.
- Chyba Łapa ma rację - odchrząknął Peter.

James spojrzał na Remusa.
- Jemu powiesz to kiedy indziej - machnął ręką Syriusz. - On to zrozumie.

Tymczasem, na sali pojawiła się Danielle. Była sama. Nie towarzyszyła jej ani Dorcas, ani Lily.

Zarzuciła ciemnymi lokami i zamaszyście usiadła na przeciwko Lupina, po czym zaczęła mu się ostentacyjnie przyglądać.
- Juuuhu...! - Zamachała ręką przez jego oczami. Chłopak nie zareagował.
- Mistrzostwo - pokręciła głową - Czego się nawąchał?

Spojrzała na pozostałych huncwotów, jakby właśnie próbowali jej wmówić swoją wersję, a ona i tak znała prawdę.
- Eksperymentowaliście? - Chwyciła muffinkę z jagodami i ugryzła kawałek.
- Czy jak coś się dzieje, to zawsze musimy być my? - warknął Black, wyraźnie poirytowany.

Danielle zaśmiała się z miną pełną pogardy.
- Odkąd pamiętam, kiedy coś się działo, to zawsze byliście wy. - Znów spojrzała na Lupina. - Chyba nie będzie mu teraz specjalnie szło na transmutacji...

Chłopcy spojrzeli po sobie, nic nie rozumiejąc. Czekali na rozwinięcie wątku.
- No... - Danielle ze niecierpliwieniem spojrzała w sufit. - McGonagall mówiła na ostatniej lekcji, że będziemy transmutować siebie.

James przestał rzuć eklerka, Peter zakrztusił się sokiem z dyni, a Syriusz otworzył ze zdumienia usta. Tylko Lupin siedział niewzruszony.
- A-animizować? - zająknął się Potter.
- Widzę twoje migdałki - rzekła lekkim tonem Danielle w stronę Blacka - Nie masz ich powiększonych?

Na tę uwagę, Syriusz jeszcze bardziej się zaperzył i poczerwieniał na twarzy.
- Nic. Ci. Do. Tego - wycedził przez zęby.

Huncwoci siedzieli zatrwożeni i milczący, dopóki do Danielle nie dołączyła Dorcas.

Teraz, nie zwracając na nic uwagi, zaczęły szczebiotać i chichotać, wskazując dyskretnie palcami co po niektórych chłopaków z Huffelpuffu i Ravenclawu.

James ocenił szybko, na ile mogą sobie pozwolić przy stole. Chciał omówić plan wykręcenia się z transmutacji. Czuł, że pozostałym też zaprząta to myśli.
- Nie może być! - wypalił Peter. - Przecież jak McGonagall zorientuje się w sytuacji, to będziemy zgubieni!
- Racja - mruknął Potter. - Nie jesteśmy zarejestrowani. A poza tym, zaczną się niewygodne pytania. Przecież o tym wie jedynie Dumbledore. Kategorycznie zabronił ujawnienia tego!
- Uhmm... - kiwnął głową Syriusz. - Kaplica.
- Żadna kaplica, coś wymyślimy - powiedział Peter. - Tylko co zrobimy z nim?
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.

Oscar Wilde
mooll jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 12-26-2011, 13:15   #19
mooll
Fan "Strefy 11" i tarota
 
mooll na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Oct 2009
Posty: 54
Arrow James Potter - Ostatnia Szansa - Rozdział X (2)

Tu wskazał na niekontaktującego Remusa.
- Oddelegujemy do Skrzydła Szpitalnego. Widzisz inne wyjście? - Black był w widoczny sposób zmartwiony.

Cała czwórka doszła do wniosku, że muszą udawać totalne ofermy. Tak jak na początku, kiedy im nie wychodziło. Problem polegał tylko w tym, że nauczyli się już tego tak perfekcyjnie, że nie wiedzieli, jak zrobić, by im nie wyszło.
- Nie możemy dopuścić, żeby kazała nam pierwszym się animizować. Od razu wyczuje - rzekł z powagą Potter.
- Jasne! - ożywił się Glizdogon. - Musimy podpatrzeć, jakie błędy robią inni na początku i je powielać!

Był ewidentnie dumny z tego pomysłu i patrzył wyczekująco na pozostałych, żeby go pochwalili.

Syriusz tylko kiwnął głową, nie kwapiąc się do wylewnych pochwał.
- Cóż nam pozostaje. - Potter też raczej nie myślał teraz o siedzącym obok niego Peterze, tak złaknionym słów aprobaty.
- No właśnie...! - Usłyszeli za sobą głos ociekający fałszywym współczuciem.

Zerwali się z miejsc. Przed nimi stał blady jak zawsze Snape, a jego włosy wydawały się być jeszcze bardziej przetłuszczone niż zazwyczaj.
- Ależ byłoby przykro patrzeć, jak was wyrzucą za uprawianie tego nielegalnie. - Snape uśmiechnął się z politowaniem, ale raczej przypominało to grymas, jak zbierającemu się na płacz niemowlaka.

James zmrużył oczy. Starał się za wszelką cenę panować nad sobą. Nie mógł dać się sprowokować. Zbyt wiele ostatnio stracił.
- Nikt nam tego nie udowodni - syknął prawie bezgłośnie Syriusz.
- Ach tak? - zaśmiał się nieprzyjemnie Snape. - A co się stanie, jeśli ktoś was zobaczy podczas przemiany... przypadkiem?
- Nie ma przypadków - odezwał się Peter wojowniczo.
- To będzie wyjątkowo przypadkowy przypadek, Pittegrew.

Snape aroganckim ruchem zarzucił tłustymi włosami. James poczuł, że zbiera mu się na wymioty.
- Ale nie po to tu przyszedłem - powiedział, nie patrząc na nich, tylko rozglądając się wokół, jakby znajdował się tu pierwszy raz w życiu.
- "Kończ waść, wstydu oszczędź!" - Syriusz teatralnym gestem złożył ręce, jak do modlitwy i wzniósł oczy ku górze.

Snape tylko prychnął z pogardą i nagle, w mgnieniu oka wydobył z kieszeni szaty swoją różdżkę.
- Petryficus totalus! - krzyknął, celując w Jamesa, który w momencie zesztywniał.

Tłustowłosy chłopak pstryknął go palcem w nos i lekko popchnął, żeby sparaliżowany James przewrócił się na ziemię. Potem, patrząc na efekt swoich czarów, z upojeniem zaczął się śmiać.
- Ty obrzydliwy palancie! - wrzasnął za nim Syriusz i wyciągnął różdżkę.

Snape był jednak szybszy i rozbroił go zręcznie.
- Musiałem się jakoś odwdzięczyć, Potterusowi - powiedział, wciąż uradowany swoim wyczynem.
- Musiałeś?! - Wszyscy spojrzeli w stronę drzwi Wielkiej Sali.

Lily Evans gnała właśnie w stronę całego zajścia. Kazała się wszystkim gapiom rozejść i prychając jak rozjuszona kotka, odjęła Slytherinowi dwadzieścia punktów. Snape'owi zaś, kazała się wynosić natychmiast na zajęcia.
- Aż się we mnie gotuje! - krzyknęła niewiadomo do kogo, podchodząc do huncwotów. - Co się tu stało, zanim go tak urządził?
- Ej, to nie nasza wina! - Peter widocznie sądził, że Evans właśnie taki widziała początek w całym zdarzeniu.
- Powiedział, że to za tę zieloną skórę - powiedział cicho Syriusz, patrząc na leżącego Jamesa. - Niech go już wezmą do Skrzydła Szpitalnego!
Black spojrzał na Lupina, w ogóle niezainteresowanego wydarzeniami.
- Jego też weźcie - westchnął.

Akurat pojawiła się pani Pomfrey i uniosła nieruchome ciało Pottera. Lily patrzyła za nim z niedowierzaniem. A w jej wzroku było coś, co Jamesowi dodało nadziei.

* * *



- No cóż, panie Potter. - Głos był miły, spokojny i dobrotliwy.
James powoli otworzył oczy. Zasnął, kiedy podali mu te wszystkie środki. Ale z radością stwierdził, że może się już swobodnie ruszać.

Przed sobą zobaczył dyrektora Dumbledore'a, we własnej osobie. Uśmiechał się dobrodusznie i patrzył ciepło przez swoje okulary połówki.
- Siódmy rok nie zobowiązuje do niczego? Jak pan myśli? - W jego głosie nie było nawet cienia pretensji, czy rozczarowania.
- Panie profesorze, to nie tak! - zaprzeczył gwałtownie James. - Snape po prostu podszedł i mnie zaatakował!

Sam nawet nie mógł uwierzyć, że można się tak zachować bez wyzywania na pojedynek.
- Severus rzeczywiście zachował się niesportowo... - powiedział równie spokojnym głosem dyrektor.

Potter miał wrażenie, że Dumbledore nie do końca mu wierzy.
- Czy mógł być jakiś powód tego zajścia? - dopytywał się nauczyciel.
- Cóż... - James wydawał się zawstydzony faktem, że musi teraz opowiedzieć o czymś, z czego nie bardzo jest dumny. - Zmieniłem mu kolor skóry...
- No tak, coś pamiętam - westchnął Dumbledore. - Zaklęciem, prawda?
- Tak... - mruknął James, mnąc intensywnie róg pościeli i nie patrząc dyrektorowi w oczy.
- Musiałeś się nieźle wysilić, żeby zadziałało tak, jak chciałeś... - brnął dyrektor.
- Nie chciałem tak naprawdę go rzucać... - wydusił chłopak. - To była presja chłopaków.
- A... czyli wszystko jasne! - uśmiechnął się starzec i na jego twarzy mocniej zarysowały się zmarszczki.
- Panie profesorze, ja chciałem się zmienić. - Szło mu opornie, słowa jakoś go nie chciały słuchać.
- Lily Evans... - rzekł jakby do siebie dyrektor.

Potter spojrzał na niego zaskoczony.
- Tak, przyznaję. To dla niej. I wciąż o nią walczę, ale ona mnie nie widzi... - zakończył zrezygnowanym tonem James.
- To dziewczę jest wyjątkowo bystre. Widzi więcej, niż myślisz - Dumbledore spojrzał mu w oczy. - Czy twoi koledzy to wiedzą?
- Już tak - kiwnął głową Potter. - I nie będą mnie do niczego zmuszać.
- To dobre chłopaki - zamyślił się dyrektor. - O, ale się zagadałem!

Dumbledore chwycił się za głowę.
- Przecież oni cały czas walczyli, żeby się tu dostać, a ja uzurpowałem sobie, na bezczelnego, odwiedziny poza kolejką - mrugnął porozumiewawczo do chłopaka.

W tym momencie drzwi się otworzyły i stanęli w nich Syriusz, Peter i... Lily.
- Jak się czujesz? - spytał Syriusz, siadając na brzegu łóżka.
- Nieźle... - odpowiedział James. - Ale gdzie Lunatyk?
- Na łóżku pod tamtą ścianą - Peter wskazał ręką przeciwległy kąt. - Nie czuł się zbyt dobrze...

Potter westchnął. Spojrzał na Evans, zakłopotany jej wizytą.
- A co ty tu robisz?
- Ładna wdzięczność! - prychnęła Lily, ale zaraz się uśmiechnęła. - Transmutacja czeka.

Wszyscy jęknęli. Wiedzieli, co ich czeka. Będą musieli jakoś oszukać McGonagall.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.

Oscar Wilde
mooll jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Stary 12-26-2011, 13:16   #20
mooll
Fan "Strefy 11" i tarota
 
mooll na Harry Potter Forum
 
Zarejestrowany: Oct 2009
Posty: 54
Arrow James Potter - Ostatnia Szansa - Rozdział X (3)

Weszli do klasy spóźnieni. Usiedli na swoich miejscach, przepraszając nauczycielkę.
- Tak, wiem o tobie, Potter - powiedziała McGonagall, przerywając na chwilę swój wykład. - Zaczęliśmy jednak bez was. Jak już wam wiadomo, dziś poznamy jedną z trudniejszych sztuk. Animizację.

Klasa z przejęciem wyczekiwała dalszej mowy i chłonęła każde słowo nauczycielki.
- Niewątpliwie, to sztuka praktyczna. Jednak spora wiedza teoretyczna jest nam potrzebna. Ale sama czynność jest bardzo - podkreślam - bardzo trudna. - W tym miejscu McGonagall zrobiła krótką przerwę.

James, Syriusz i Peter byli bardzo poddenerwowani. Obawiali się, by nauczycielka nie zauważyła, iż tę umiejętność już posiedli.
- Czy ktoś może nam o tym szerzej powiedzieć? - spytała, patrząc na klasę.

Lily podniosła wzorowo rękę.
- Evans?
- Animizacja, to sztuka przemiany w organizmy żywe. Jednak możliwa jest tylko przy zgodzie Ministerstwa Magii. Jeśli wniosek o legalizację tej umiejętności zostanie odrzucony, osoba ta nie ma prawa używać jej. Jeśli jednak taka umiejętność u osoby niezarejestrowanej zostanie odkryta podczas przemiany, zostanie surowo ukarana.
- Zgadza się - przytaknęła nauczycielka. - Co więcej, nigdzie nie precyzuje się kar za nielegalne animizowanie, dlatego nie radzę ryzykować. A teraz otwórzcie podręczniki na stronie 535.

Zaczęło się intensywne kartkowanie podręczników, po czym zapadła wyczekująca cisza.
- Pettigerw, czytaj na głos. Opuść wstęp, bo tam jest dokładnie to, co teraz powiedziała panna Evans - wtrąciła jeszcze McGonagall.

Peter odchrząknął.
- Rozdział IV: ANIMIZACJA
Rodzaje złej animizacji i blokada animizacyjna

Istnieją trzy podstawowe przypadki złej animizacji:
Niepełna animizacja (zmiana w zwierzę zakończona przemianą połowy ciała w zwierzę, a reszta pozostaje ludzka), która może stworzyć zagrożenie dla życia czarodzieja ze względu na to, że część naszych organów zmienia się w zwierzęce, a cześć pozostaje ludzka. Jest to najczęstszy przypadek zdarzający się w wyniku użycia za małej ilości mocy do tej transmutacji.
Animizacja absolutna, zmiana w zwierzę jest udana, jednak zaczynamy nabierać cech zwierzęcych, przez co tracimy kontrolę nad sobą. Występuje tu zjawisko podobne do tego u wilkołaków. Wilkołaki tracą panowanie nad sobą w trakcie pełni, natomiast czarodzieje z animizacją absolutną tracą ją na zawsze. Stają się po prostu zwierzętami. Różnią się od innych zwierząt tylko tym, że długo żyją - bo tyle ile człowiek.
Blokada animizacyjna, powstająca przez zbytni zapał przy rzucaniu zaklęcia. Efektem jest długotrwałe przebywanie w postaci zwierzęcej, a także istnienie groźby niemożliwości uwolnienia się spod postaci zwierzęcej do końca życia. Występuje u niedoświadczonych animagów.


Peter wziął oddech i kontynuował następny rozdział:
Dysanimizacja

Dysanimizacja, to przeciwieństwo animizacji, czyli zamiana animaga w człowieka. Dysanimizację można podzielić na 2 rodzaje: na dysanimizacja homomorficzna czyli dobrowolną i samodzielną zamianę z powrotem w człowieka. I dysanimizacja przez tortury, która jest bolesną i nieprzyjemną zamianą, niedobrowolną i niesamodzielną. Można to uczynić zaklęciem Torverto Transmutative.

Glizdogon zrobił krótką pauzę, żeby zaznaczyć, że przechodzi do kolejnego rozdziału.

Animagowie

Animagowie, to czarodzieje, którzy transmutują samych siebie w zwierzęta. Jest to najtrudniejsza dziedzina transmutacji. Wykonuje się ją bez różdżki, więc siłę, jaką musimy włożyć w przemienienie siebie musi być trzy razy większa (każdy dorosły czarodziej potrafi rzucić proste zaklęcie, bez użycia różdżki; bardziej skomplikowane wymagają dużo więcej energii i skupienia). Ministerstwo Magii prowadzi specjalny spis wszystkich czarodziei, którzy posiadają zdolność animadztwa. Zapisują, kto i w jakie zwierzę się zamienia. Lecz istnieją czarodzieje, którzy "umknęli" spisowi ministerstwa. Są nie zarejestrowanymi animagami. Oczywiście jest to sprzeczne z prawem i czarodziej, który się nie zarejestrował, a zostanie złapany przez przedstawicieli ministerstwa magii, może ponieść duże konsekwencje prawne.

Peter skończył czytać i ponownie głos zabrała profesor McGonagall.
- Skoro teorię mamy już za sobą... Czy ktoś czegoś nie rozumie? - spytała nauczycielka.

Odpowiedziało jej milczenie.
- Wspaniale. W takim razie przejdziemy do praktyki. - McGonagall sięgnęła po swoją różdżkę. - Generalnie wykonuje się to bez użycia różdżki, jak już przeczytał nam pan Pettigrew. Lecz wy możecie spróbować z różdżką. Dzięki niej powinno być to prostsze, gdyż wasza siła i moc lepiej przewodzone są przez różdżki. Nie wypowiadamy żadnego zaklęcia. Przed rozpoczęciem, zalecane jest wejście w trans, który umożliwi zobaczenie tego, w co możecie się zmienić, ponieważ dla waszej wiadomości, nie możecie zmienić się, w co tylko chcecie. Każdy wejdzie w taki trans za pomocą zaklęcia Imago!.
Cała klasa wyciągnęła różdżki i zaczęła wprowadzać się w trans.
- Imago! - powiedział James, wskazując różdżką swoją pierś i odpłynął w ciemność.

Biegł. Bardzo szybko. Widział drzewa, które mija, czuł pęd i lekkie swędzenie stóp z radości biegania. Wnet oprzytomniał: nie miał stóp, tylko kopyta! Z daleka dostrzegł małe oczko wodne. Przystanął, gdyż czuł ogromne pragnienie i mógł się w nim również zobaczyć. Dlaczego kopyta? W tafli wody ujrzał głowę jelenia z pięknym, młodym porożem.

W jednej chwili już stał w klasie, trochę oszołomiony. Zdał sobie sprawę, że nie będzie w stanie oszukać profesor McGonagall. Widział po minach Petera i Syriusza, że do nich też to dotarło. Zaczął gorączkowo zastanawiać się nad innym sposobem uniknięcia zdemaskowania.
- Pamiętajcie, ogromna siła woli. Tak jak przy teleportacji. Ważna jest precyzja - przypomniała im nauczycielka. - A teraz może jakiś ochotnik? Nie ma się czego obawiać. Nawet jeśli się wam nie uda. Jakikolwiek sukces za pierwszym razem jest naprawdę wątpliwy. No?

Westchnęła. Nikt się specjalnie nie garnął. Z jednej strony, w sali wyczuwało się podniecenie, ale z drugiej - obawy.
- Nie bójcie się. Jeśli coś pójdzie nie tak, da się to naprawić - zachęcała McGonagall. - No dobrze. Skoro nie ma ochotników, to proszę, panie Potter.

Jamesowi zaschło w ustach, a żołądek w jednej chwili się skręcił. Usłyszał tylko ciche jęknięcia Syriusza i Petera, po czym głośno przełknął ślinę i wstał.
__________________
Kiedy kobieta nie ma racji, pierwszą rzeczą, jaką należy zrobić, to natychmiast ją przeprosić.

Oscar Wilde
mooll jest off-line   Odpowiedź z cytowaniem
Odpowiedz


Zasady postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni post / autor
James Bond Quantum of Solace PC Chipsletten Gry 0 12-06-2010 19:51
James,Fred i kujonka Madzia78 Kącik Twórczy 2 02-09-2010 22:21
James, myślę, że to był jeden z ludzi Voldemorta... 2/2 FanFiction Opowiadania zakończone 1 04-25-2009 14:13
Oliver i James Phelps Ginny_Weasley12 Kosz 23 04-22-2009 14:42
[NZ] Moje HP 7 - Rodział I Michal Kosz 4 06-24-2007 23:15


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:43.

Powered by vBulletin® Version 3.7.3
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.