ROZDZIAŁ XV
Nadszedł dzień, który przewidywał wypad do Hogsmeade. Huncwoci początkowo wybierali się wszyscy razem, ale kiedy usłyszeli, że James zmienił plany na rzecz panny Evans, to miny trochę im zrzedły.
- Nie no, wydaje się fajną babką - skwitował Black. - Ale mieliśmy plany, nie pamiętasz?
Potter pamiętał. Miodowe Królestwo i Trzy Miotły, jakże mógł zapomnieć. Ale niech oni mu tego nie robią, kiedy w końcu po tylu latach Lily zgodziła się z nim umówić!
- Chłopaki...
- ... Zrozumcie, tak? - dokończył za niego Syriusz.
- W mig się rozumiemy, Łapciu - podchwycił Potter z przesadnym entuzjazmem.
- Taaa... - mruknął chłopak.
James spojrzał na pozostałych. Chciał ocenić, czy i oni widzą to w ten sposób. Peter patrzył w podłogę, tylko Lupin spokojnie przyglądał się scenie z założonymi rękoma.
- Skoro cię to uszczęśliwi... - powiedział łagodnie. Potter odetchnął.
Lunatyk był jednak spoko gościem, umiał się wczuć i rozumiał sytuację.
- Marzę o tym dniu odkąd... odkąd... - Aż się zapowietrzył i zaciął z przejęcia.
Syriusz prychnął i uśmiechnął się.
- Idź lepiej przypudrować nosek - udawał kobiecy głos, po czym wyciągnął się na swoim łóżku, nie zdejmując butów.
- Ładnie szanujesz pracę skrzatów. - Remus znacząco spojrzał na buty Syriusza.
- Nie przesadzaj, Lunciu - ziewnął Black. - Szanuję
was, to już naprawdę się poświęcam.
Peter gorzko się zaśmiał.
- Nie ma to jak wyznania przyjaciela po latach wspólnego dowcipkowania - sarknął.
Syriusz podniósł się na łokciach i posłał kumplowi spojrzenie pt.: "Jak ty mało jeszcze rozumiesz..."
- Nie patrz na mnie, jakbym był jakiś ograniczony! - oburzył się Glizdogon.
- Wierz mi, że zdejmowanie butów w towarzystwie mogłoby mieć poważne skutki - wyjaśnił Black.
Spojrzeli na Łapę pytająco.
- No chyba nie chcecie wylądować w S.S.? - Black był zaskoczony, że kumple tak wolno przyswajają.
- S.S.? - Lupin zamrugał oczami. - Mam jakieś niezdrowe skojarzenia...
- Jacyś ostatnio zacofani jesteście - pokręcił głową Black. - Chodzi o
Skrzydło Szpitalne!
Potter roześmiał się: Syriusz i te jego wyszukane hasła. Szukał właśnie w kufrze jakiejś przyzwoitej koszuli. W miarę czystej i eleganckiej. No i - oczywiście - nie mógł znaleźć.
- Gdybyś zdjął buty, można byłoby się spodziewać takiego samego grzyba z opar, jak po bombie atomowej.
Wszyscy wybuchli śmiechem.
- Te, Rogacz. - James usłyszał zza kotarki głos Blacka. - Według mojego czasomierza masz jeszcze pół godziny.
My, na całe szczęście, mamy caaalutką godzinkę - wyszczerzył się złośliwie w stronę Pottera.
- Szlag... - zaklął pod nosem James i zaczął jeszcze intensywniej przeszukiwać kufer, wyrzucając z niego połowę zawartości na podłogę i łóżko.
- Nie wiem, od czego masz szafę, Rogaśku - pokręcił głową Lupin i machnąwszy ręką, skierował się w stronę swojego łóżka swoim flegmatycznym krokiem.
- Dajcie mi spokój - warknął Potter. - Jest! - prawie krzyknął na widok totalnie zmiętej, ciemnozielonej koszuli. Niemrawo spojrzał na kumpli.
- A gdzie ja to mogę doprowadzić do stanu... używalności? - zapytał, przyglądając się koszuli.
- Użyj jakiegoś zaklęcia, może - poradził mu Peter.
- Ale ja nie znam takiego! - Potter już prawie panikował. Zerknął na zegarek. Teraz miał już tylko dwadzieścia minut.
Peter westchnął ciężko.
- Niechże mu który pożyczy jakąś taką przyzwoitą... - zwrócił się do kumpli. - Moja będzie na nim wisieć, nie czarujmy się.
Lunatyk podniósł się ciężko z łóżka. Był wysoki o smukłej budowie. Ale jego rzeczy jeszcze najbardziej nadawały się do pożyczenia Potterowi.
Podszedł do szafy i pogrzebał w niej. W końcu wyciągnął na wieszaku koszulę czarnego koloru. Raczej elegancką. Nie była wybitnie wyprasowana, ale w porównaniu z potterową, była w idealnym stanie.
- Dzięki - mruknął i pobiegł pędem do łazienki, odprowadzany śmiechem kumpli.
* * *
James stał pod obrazem niejakiego Bowman'a Wrightr'a. Wizja malarza była bardzo wymowna. Chłopak o włosach jasnych jak słoma, miał na sobie okulary, które przypominały nieco gogle, jakich używają piloci. Ubrany był w pełny strój gracza w quidditcha. W prawej ręce trzymał miotłę, która niewątpliwie musiała być po przejściach. W lewej natomiast, błyszczał złoty znicz, który - jak zwykle - próbował się wyrwać.
- Co ty tu, młody, tak sterczysz? - James usłyszał głos za swoimi plecami. Drgnął i odwrócił się do obrazu.
Chłopak przewrócił oczami na widok zaskoczonego Pottera i prychnął, unosząc sypką grzywkę z czoła. Artysta malarz uciekł się widocznie do nowatorskiego rozwiązania: postać na obrazie miała wyglądać, jak smagana wiatrem.
- No, nie patrz tak! - warknął w stronę chłopaka. - Nie moja wina, że mnie tak urządzili z tym
pseudowiatrem, którego mam już naprawdę dość.
- Rzeczywiście, mało praktyczne. Koleś musiał nie mieć specjalnie wyobraźni - powiedział Potter.
Chłopak uśmiechnął się.
- Twoja mina była bezbłędna, kiedy się odwróciłeś - zaśmiał się w głos czarodziej z obrazu, opierając o ramę miotłę.
- Spadaj - żachnął się Potter i odwrócił znów plecami do byłego gracza w quidditcha.
- Daj spokój, no. - Chłopak chciał zagadać Jamesa. - Co tu robisz?
Na myśl o tym, czemu tu tak stoi, Potter poczuł znów to znajome uczucie w żołądku. Przełknął ślinę, bo zaschło mu raptownie w ustach. Wziął głęboki oddech i zamknął oczy. Chciał się uspokoić, by wydać się Evans wyluzowany. Ona nie może się dowiedzieć, że tak to przeżywa.
- Ha! - Chłopak z obrazu prawie krzyknął. - Wiedziałem!
Potter zacisnął mocniej wargi, by nie zgrzytnąć zębami.
Co to za upierdek? pomyślał.
- Co znowu wiedziałeś? - warknął Potter, czując, że złość zaczyna brać górę nad stresem. - I kim ty, do stu różdżek Merlina, jesteś?
- Stu różdżek? - spytał z zainteresowaniem blondyn z obrazu. - To ile on ich tam miał?
Potter tylko prychnął i odwrócił się ponownie, tracąc cierpliwość.
- Bowman Wright, we własnej osobie - powiedział chłopak i dumnie wypiął pierś. - Czekasz na jakąś kobitkę, co nie?
James wytrzeszczył na niego orzechowe oczy. Nazwać Lily "kobitką", to rzeczywiście trzeba było nie mieć okazji jej poznać. Pani prefekt pewnie zapowietrzyłaby się z oburzenia.
- Zresztą, po tobie od razu widać, że grasz w quidda - powiedział aroganckim tonem Wright.
Potter pomyślał, że koleś zaczyna mu działać na nerwy i to już porządnie. Lily mogłaby już przyjść. Swoją drogą, ma już dziesięć minut spóźnienia. Dziewczyny to jakieś dziwne są z tym spóźnianiem.
- W quidda? - powtórzył za nim James. Gość z minuty ma minutę stawał się coraz bardziej nie do zniesienia.
- Potter - zwrócił się do Jamesa Bowman.
Nie dość, że chłopak był irytujący, jak Smarkerus, to jeszcze zaskakiwał go co krok.
- Na litość! - Wright wzniósł ręce w górę. - Nie osłabiaj mnie! Interesuję się graczami. Sam nim byłem, jak widać - tu wyprężył się dumnie - i widzę, że wiele nas łączy.
James pomyślał, że to wcale nie jest powód do dumy. Chciał, by chłopak już skończył tę błazenadę i dał mu spokój.
- Wszyscy grający w quidda stoją szerzej. - Bowman pokazał palcem nogi Pottera. - Widzisz? Szerzej, bo siedzi się często, długo i systematycznie na miotle.
Zaśmiał się szczekająco.