Ogólnie rzecz biorąc, film mi się bardzo podobał, jednak miał kilka pewnych niedociągnięć, które mi nie pasowały. Ale zacznijmy od pozytywów, których jest zdecydowanie więcej.
Profesor McGonagall. Świetna scena walki ze Snape'em, podobało mi się przeniesienie jej z korytarza do Wielkiej Sali, na nocny apel. Było bardziej widowiskowo, a odlatujący Snape autentycznie wyglądał jak nietoperz. No i ożywienie posągów, naprawdę dobrze pokazane, czytając opis w książce nie odnosiłam wrażenia, że będzie to coś tak zapadającego w pamięć.
Neville. Każda scena z nim była wspaniała. Drażnienie szmalcowników, przemowa po ,,śmierci" Harry'ego i konieczność wyznania miłości Lunie. Byłam jednak pod wrażeniem nie tego, że przeżył eksplozję mostu, tylko że nie dosięgnęło go żadne Mordercze Zaklęcie. Dzięki tej części ta postać wiele zyskała w moich oczach.
Zabezpieczania Hogwartu. Czuć było magię w tych scenach pokazujących tak dobrze nam znanych bohaterów, powtarzających te same formułki, które nabierały coraz większej mocy i łączyły się w tarczę ochronną. Nie wiem czemu, ale zwróciłam szczególną uwagę na Slughorna, który w książce pokazany był jako ten, który nie zajmował konkretnego stanowiska i z początku w ogóle nie był skory do walki.
Wspomnienia Snape'a. Były naprawdę dobrze pokazane, zwłaszcza scena na łące z Lilly. Ale młody Severus nie był jakoś dziwacznie ubrany, przynajmniej jak dla mnie. No i tutaj wkrada się już pierwsze niedociągnięcie - czemu mały James miał jasne włosy? W książce było wyraźnie napisane, że był czarnowłosy.
Ostatnia scena, dziewiętnaście lat później. Nie mogę się przyczepić do postarzenia aktorów, dla mnie było w sam raz. Zauważyłam, że Hugo miał identycznie podpuchnięte oczy jak Ron. A na ostatnim ujęciu aż łzy stanęły mi w oczach.
Komiczne akcenty dodawane przez Filcha. Najpierw donos o tym, że uczniowie nie śpią, a potem ,,sprzątanie" po bitwie.
Pozytywnym zaskoczeniem były chochliki kornwalijskie w Pokoju Życzeń. Widocznie nie tylko profesor Trelawney chowała tam dowody swojej niekompetencji
No i teraz czas na minusy, nie wszystkie, tylko te, które najbardziej rzuciły mi się w oczy.
Cho Chang jako uczennica. Dlaczego i po co?
Scena Śmierci Snape'a. Po pierwsze nie we Wrzeszczącej Chacie, tylko jakiejś przystani, której we wcześniejszych filmach w ogóle nie było widać. Po drugie to było zbyt ckliwe, niestety, nie pasowało mi.
Aktor, który grał Crabbe'a bardziej wyglądał na Zabiniego. Może to faktycznie był Zabini? Tylko po co? A Szatańską Pożogę wyczarował zamiast niego Goyle.